kultura

Niesamowita słowiańszczyzna 2

We wpisie z ostatniej nocy nie zmieściło mi się spostrzeżenie, które nie dotyczy tak ściśle kwestii “narodowych”, ale wydaje mi się potrzebne.

W jednym z esejów wchodzących w skład “Niesamowitej Słowiańszczyzny” Maria Janion opisuje coś, co nazywa “homospołecznością”, a ja pozwolę sobie nazywać “bracią”. Nie chodzi wcale o społeczność homoseksualną, tylko wręcz przeciwnie, ale o tym za chwilkę.

Janion pisze mniej więcej tak: była sobie łacina, która wyparła liturgię w językach lokalnych. W rezultacie stała się jedynym językiem, w którym powstawała znaczna część kultury, a zwłaszcza kultury szlacheckiej. Żeby w tej kulturze uczestniczyć, trzeba było znać łacinę, to znaczy trzeba było zostać jej nauczonym, ponieważ nikt nie posługiwał się nią w domu. Żeby zostać nauczonym łaciny, trzeba było otrzymać edukację. Tym samym dostęp do (ważnego wycinka) kultury i do debaty mieli tylko ludzie, którzy mieli dostęp do edukacji, a więc po pierwsze głównie szlachta, a po drugie głównie mężczyźni.

Tym samym jedynymi uczestnikami wszelkich Spraw przez duże ‘S’ mogli być przede wszystkim mężczyźni należący do jednej konkretnej grupy społecznej. Sprzyjało to wykształceniu silnych więzów “braterskich” – nie “extended family”, jak to dzisiaj określamy, tylko konkretnie braterskich, ponieważ kobiety zostały z tego świata odfiltrowane. Janion zwraca uwagę, że te “braterskie” więzy w czasach romantyków były ważniejsze od więzów rodzinnych, inaczej niż np. w kulturach południowej Europy. Były też już wtedy bardzo stare, na przykład Mickiewicz był ich wielkim fanem i dla niego była to już zastana, dobrze ukształtowana forma. Brać była mechanizmem “homospołecznym”, tj. ograniczonym do jednej płci, ale przede wszystkim była po prostu skuteczną formą organizacji: jej członkowie mieli ze sobą dużo wspólnego i łatwiej było im się dogadać. Dzięki temu brać była odporna na wstrząsy.

Na potrzeby wywodu przyda nam się (moja) uwaga, że jeśli gdzieś tutaj wchodzi w grę seksizm (nb. Janion tego słowa nie używa), to bardzo dawno temu. Pomysł, że kobiety nie dostają wykształcenia, jest bardzo stary, a w czasach romantyków był już raczej nieaktualny (dziś zaś jest praktycznie nie do pomyślenia). Jednak przez te kilkaset lat brać zdążyła nabrać “odwiecznego” kształtu, który trwał, ponieważ był zastany i był skuteczny, co oznaczało, że żaden z jej beneficjentów nie miał powodu go kontestować – nie tylko pod kątem płci, ale także np. uczestnictwa ludzi z innych stanów. Inaczej mówiąc, można być wielkim entuzjastą emancypacji i utrzymywać zdrowe relacje z kobietami, a jednocześnie być członkiem braci (być może więcej niż jednej). Uczestnictwo w braci nie świadczy o czyimś seksizmie bardziej niż członkostwo w jednopłciowej drużynie piłkarskiej, choć oczywiście wywiera na człowieka wpływ, z którego warto zdawać sobie sprawę.

Brać jest reliktem Średniowiecza i jako taka ma dosyć poważne niedostatki. Jej homospołeczność naraża ją na ryzyko homoerotyzmu, który historycznie był silnym tabu, dlatego też w brać wszyte są mechanizmy przeciwdziałające. Polegają one między innymi na jawnym wyrażaniu heteroseksualności przez jej członków (cyyyckiii…) oraz na bardzo ścisłym zdefiniowaniu roli kobiety. Rozumiem to w ten sposób, że kobiety nie mogą uczestniczyć w braci, ponieważ wtedy tabu erotyzmu pomiędzy członkami braci zostałoby złamane, i to na aż dwa sposoby: członkowie mogliby pożądać siebie nawzajem oraz nie mieliby jak okazać swojej heteroseksualności. Przy tym o ile seksizm braci jest zaszłością historyczną, a tabu rozwiązłości rozwiewa się na naszych oczach, o tyle homofobia jest aktywna i sama siebie napędza.

Inaczej mówiąc: to zasada działania braci jako organizacji społecznej wymusza dziś segregację płciową, a nie stereotypy płciowe skutkują kształtem braci. Mówiąc jeszcze inaczej: pomysł, żeby kobiety należały do braci, jest jeszcze bardziej rewolucyjny niż pomysł, żeby grać w piłkę w mieszanych składach.

Wyprowadzam z tego następujący, być może nieco bolesny wniosek: polskie ruchy feministyczne w swoich działaniach popełniają dramatyczny błąd. Mianowicie próbują otwierać różne już istniejące bracie na kobiety i bardzo się denerwują, gdy bracie reagują tak, jakby ktoś próbował je zniszczyć. Tymczasem właśnie to się dzieje. Bez homospołeczności brać rozpada się.

Jednym ze skutków ubocznych braku alternatywy dla postromantyzmu w Polsce jest brak utrwalonej alternatywy dla braci jako formy organizacji społecznej. Kiedy potrzebujemy się zorganizować w jakiejś sprawie, możemy to zrobić na różne sposoby, jednak najlepiej i najłatwiej wychodzi nam utworzenie braci, ponieważ już jesteśmy w nią wdrożeni.

Oczywiście to w żaden sposób nie neguje niedostatków braci, począwszy od wykluczenia kobiet i gejów, a skończywszy na daleko posuniętej homogeniczności pojęciowej (mówiąc po ludzku: członkowie braci wszyscy myślą w podobny sposób i to im utrudnia wszelką kreację). Gwoli sprawiedliwości warto wspomnieć, że ludzie często spontanicznie przeczuwają te niedostatki i dzięki temu sama brać ewoluuje. Jest to jednak bardzo powolny proces. Na przykład obecnie wiele braci dopuszcza uczestnictwo kobiet na prawach “honorowego mężczyzny”: jeśli umiesz pić jak mężczyzna, kląć jak mężczyzna i nabić combosa w Street Fighterze jak mężczyzna, to będziemy traktować cię jak mężczyznę. Ewoluując w tym tempie brać zrzuci historyczny bagaż jakoś tak w dwa tysiące sto piętnastym, co nas, jak sądzę, nie urządza.

Nie jestem zadowolony z tego, że brać dominuje w wielu obszarach, bo to tak, jakbyśmy nadal orali pola drewnianymi pługami. Nie jestem też zadowolony z tego, że ruchy feministyczne walą głową w mur.

Trzecim wyjściem, moim zdaniem dużo lepszym, byłoby stworzenie alternatywy dla braci. Ludzie generalnie chcą się organizować w sprawach, które ich obchodzą i chcą być w porządku wobec siebie nawzajem. Jeżeli będą umieli organizować się w coś innego niż brać, to na ogół będą to robić.

Czy musimy wymyślać coś zupełnie od podstaw? Otóż nie. Mamy co najmniej jeden gotowy szablon do wykorzystania, mianowicie drużynę fabularną. Drużyna, podobnie jak brać, wyewoluowała nie z postaw ideologicznych, lecz praktycznych: gry fabularne mają najlepszą dynamikę, gdy każdy członek drużyny jest inny od pozostałych, a nie taki sam.

Nie znaczy to, że możemy kalkować tę formę organizacji bezmyślnie. Jej anglosaskie korzenie są obciążone anglosaskim seksizmem na przykład w ten sposób, że często spotykanym zestawem czterech archetypów bohatera są: wojownik, czarodziej, łotrzyk i kobieta. Uważny czytelnik na pewno już widzi, w czym problem. Mimo pewnych wyzwań drużyna jest warta naszej uwagi, ponieważ jest atrakcyjnym, płodnym i elastycznym elementem kultury potocznej. To, że wywodzi się z gier fabularnych, nie skazuje jej na czysto ludzyczne zastosowania. Przeciwnie: gry fabularne są szczególne przez to, że kładą duży nacisk na ekspresję uczestników. Drużyna, jako forma organizacji, nakłada na swoich członków powinność wyrażania siebie. Dzięki temu ma nad bracią nie jedną, lecz dwie przewagi: zakłada pojęciową heterogeniczność oraz generuje większą wszechstronność (porównując do sportu, jest w niej jeden piłkarz, jeden siatkarz, jeden koszykarz, jeden golfista…). W dzisiejszych czasach, gdy szybkość reagowania na zmiany jest ważniejsza od odporności na wstrząsy, drużyna ma szansę wyprzeć brać w stosunkowo krótkim czasie.

Z punktu widzenia dyskursu płciowego drużyna ma jeszcze jedną zaletę, mianowicie nie dzieli świata na dwie połówki, tylko na tyle trójek, ćwiartek, piątek i tak dalej, ile jest potrzebne. Zamiast “członków”, czy też “członków i członkin”, jest “członkostwo”.


republikacja z: facebook.com/jzwesolowski/posts/545484335632907

Jacek

Prowadzi studio działalności okołogrowej Inżynieria Wszechświetności i tam m.in. pisze więcej o grach. Autor podręcznika Level design dla początkujących. Twórczość Jacka można wspierać na Patronite. → facebook → twitter