polityka

Dwóch imamów

Mój znajomy Jarosław Hirny-Budka postawił prowokujące pytanie, które pozwolę sobie sparafrazować. W pierwszym przybliżeniu sprowadza się ono do propozycji usunięcia rozdziału państwa od kościoła, co już samo w sobie jest ciekawe i kontrowersyjne. Ale to drugie przybliżenie skłoniło mnie do zadumy.

Załóżmy, że przyjeżdża do Polski dwóch imamów. Jeden jest radykalny, pieni się jak Pawłowicz w seksszopie, nikt go nie lubi, porządni muzułmanie trzymają się od niego z daleka, a miejscowi patrzą spode łba. Drugi jest spokojny, uczy miłości bliźniego i powtarza za Mahometem, że dobry muzułmanin szanuje swoją żonę. Filar społeczności, mógłby z proboszczem w ping-ponga grać. Nawet przypadkowi sąsiedzi go lubią.

Ale to pierwszy imam ma możnego protektora. Dostaje od niego kieszonkowe, dzięki któremu może się pienić dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jeśli się sprawdzi, to za cudze pieniądze zatrudni pomocników, wynajmie salę do modlitwy, ba! zbuduje meczet. Jego pieprznięci, ale sprawni technicznie koledzy z zagranicy dostarczą gotowe propagandowe treści i know-how.

W międzyczasie drugi imam ma na głowie pracę, rodzinę i długi, bo przyjechał do Polski z jedną walizką, przekiblował rok w ośrodku dla uchodźców, a do tego teraz nie chcą mu nostryfikować dyplomu. Sąsiedzi go lubią, ale poza tym nikt o nim nie słyszał. Dobry ludzie dorzucą czasem parę groszy na zbożny cel, ale nie za dużo, bo sami nie mają.

Pytanie brzmi następująco: czy państwo powinno przyjść do drugiego imama i zostać jego możnym protektorem, po to by pierwszy imam miał równorzędną konkurencję? W szczególności: czy powinno dać mu kieszonkowe? Ufundować szkołę? Wybudować meczet?

W pierwszym przybliżeniu narzuca się odpowiedź przecząca, ponieważ jednym z fundamentów naszego myślenia o państwie jest założenie, że państwo (w idealnym przypadku) nie promuje żadnej konkretnej ideologii, a zwłaszcza religii. Nie może więc dzielić wyznań lub ich wariantów na lepsze i gorsze i hołubić niektórych z nich. Katalog idei, które państwu wolno promować, jest zamknięty: praworządność, patriotyzm, prawa i obowiązki zapisane w Konstytucji, pokój światowy.

Na marginesie: jeśli się temu katalogowi przyjrzymy dokładniej, zauważymy, że pierwszy imam działa mu wbrew, a drugi wspiera. Możemy więc wesprzeć drugiego imama nie jako imama, lecz jako działacza, na przykład na rzecz praworządności. Być może w budżecie powinien się znaleźć na przykład miliard złotych rocznie na pompowanie środków w szeroko pojęte społeczeństwo obywatelskie (i od razu mówię, że owszem, jeśli proboszcz będzie chciał zbudować świetlicę z salą do ping-ponga, w której oczywiście powiesi krzyż nad drzwiami, to też się załapie). Co więcej, być może te środki należy rozdawać swobodnie, to znaczy patrząc przez palce na ich wykorzystanie, bo i tak najbardziej skorzystamy na tym, że dobry imam będzie miał trochę wolnej kasy na szerzenie dobrego słowa, albo chociaż obskoczenie urzędów w sprawie tej nostryfikacji. Zależy nam, żeby znaleźć pretekst, żeby mu tę kasę dać.

Tu zamknę dygresję, bo najbardziej frapuje mnie drugie przybliżenie, które mówi: na litość, tak! oczywiście, że dobry imam powinien mieć możnego protektora! To jest w naszym interesie! Fundamenty, na których opieramy nasze myślenie o państwie, nie mówią, że takiego protektora nie powinno być, tylko że nie powinno nim być państwo, ponieważ szerzenie idei powinno pozostawać w swobodnej gestii obywateli.

W tym miejscu dochodzę do kilku spostrzeżeń, które pokazują, że żyjemy w układzie naczyń połączonych, a decyzje ekonomiczne są nieodłącznie polityczne.

Dobrzy ludzie nie zostaną niczyim możnym protektorem, bo nie są możni, to znaczy nie mają dochodu rozporządzalnego. Po prostu. Na przykład cały crowdfunding w Polsce ma obroty rzędu trzech milionów złotych rocznie. Działacz z rozbudowaną siecią kontaktów uzbiera na swoje przedsięwzięcie 50 tysięcy. W bardziej typowym przypadku sensowną górną granicą jest 20 tysięcy.

Jak można by łatwo sprawić, żeby tysiące zubożałych muzułmańskich imigrantów mogły wrzucić parę wolnych groszy swojemu imamowi? Podnieść kwotę wolną od podatku. Ale wtedy trzeba by wprowadzić podatkową progresję, na co się nie godzimy z powodów, które znamy już na pamięć, więc je pominę.

Z kolei możni ludzie nie zostaną niczyim protektorem, ponieważ mają w dupie. Nasze myślenie o państwie jest jednocześnie myśleniem o społeczeństwie i spoczywa między innymi na założeniu, które mówi, że państwo – czyli społeczeństwo – czyli państwo, nie powinno niczego od nas wymagać. Twierdzimy, że chcemy nic nie musieć po to, żeby móc sobie wybrać, czego chcemy. W rzeczywistości na pytanie “na czym ci zależy” odpowiadamy najczęściej: “żadne z powyższych”. Mówimy: “państwo nie powinno zajmować się sprawami ideowymi”, ale nie dopowiadamy konsekwentnie: “…ponieważ obywatele sami się tym zajmą”.

Najmożniejsze w tym kraju są duże przedsiębiorstwa, ale już dawno wykluczyliśmy z naszego myślenia koncepcję społecznej odpowiedzialności biznesu. Przedsiębiorstwo jest maszyną rachunku ekonomicznego, a darowizny na cele nieujęte w biznesplanie pogarszają wynik finansowy. Wiem coś o tym, bo mnóstwo dobrych ludzi dało kasę na mój niszowy, specjalistyczny podręcznik, natomiast od firm, które skorzystają na tym, że ich przyszli pracownicy przeczytają tę konkretną książkę, nie dostaliśmy ani złotówki.

Swoją drogą, partiom politycznym, czyli najsilniejszemu usankcjonowanemu społecznie mechanizmowi promowania idei, też najchętniej obcięlibyśmy wszystkie dotacje, bo po co w ogóle kasa tym darmozjadom.

Stoimy przed następującym problemem: konstruując nasze myślenie o państwie popadliśmy w rozumowanie cząstkowe tam, gdzie powinniśmy przeprowadzić rozumowanie całościowe. W szeregu szczegółowych kwestii wybieramy: państwo nie powinno się angażować, obywatele nie powinni, przedsiębiorstwa nie powinny, ba! nawet partie na dobrą sprawę nie powinny. Mamy ku temu różne szczegółowe powody, o których myślimy w oderwaniu od pozostałych, przez co kompletnie umyka nam, że teraz nie ma komu się zająć pewnymi rzeczami. Ojciec nie wyprowadził psa na spacer, matka nie wyprowadziła, syn nie wyprowadził i córka też nie, a teraz na dywanie jest cuchnąca plama. Zły pies!

Obaj imamowie są lojalni wobec pewnej społeczności: jeden wobec naszych odległych wrogów, a drugi wobec nas. Wydawałoby się, że drugi wybrał lepiej, bo nasza społeczność jest znacznie możniejsza. A jednak wygrywa zły imam, bo jego społeczność ma sprawny mechanizm przełożenia ekonomii na politykę, a nasza nie.


republikacja z: facebook.com/jzwesolowski/posts/615814051933268

Jacek

Prowadzi studio działalności okołogrowej Inżynieria Wszechświetności i tam m.in. pisze więcej o grach. Autor podręcznika Level design dla początkujących. Twórczość Jacka można wspierać na Patronite. → facebook → twitter