z pamiętnika przedsiębiorcy

Umrzeć czy zapomnieć

Siedziałem właśnie na składanym krzesełku, na środku placu Powstańców Warszawy i słuchałem fragmentów pamiętnika Mirona Białoszewskiego, gdy zaczęło się oberwanie chmury. Kto mógł, wyciągnął pelerynkę lub rozwinął parasol. Mi zabrakło przezorności, więc tylko tyle dobrego, że zdążyłem schować okulary do plecaka. Przyszło mi na myśl, że oto, co dziś znaczy “polec”: przemokłem do szpiku, bo zachciało mi się zgromadzeń na świeżym powietrzu. Takie to powstanie na miarę naszych możliwości.

Zrozumiałem dziś, że sztuka jest bezradna wobec traumy, ponieważ trauma czyni sztukę niemożliwą. Pamiętnik Białoszewskiego jest sztuką w tym sensie, że jest poezją pisaną prozą i nawet mało wprawny lektor bez trudu wydobywa z tych słów melodię i metaforę. W poezji autor znajduje schronienie: wprost pisze o słonecznikach, sucharach i zupkach, sypie detalami z życia codziennego i wylicza, na którym schodu piwnicznym jeszcze było bezpiecznie, a już nie było duszno. Tam, gdzie zaczynają się straszności, przed którymi nie ma ucieczki, zaczyna się też impresjonizm: zawartość lejów po bombach opisana wyłącznie kolorami i zapachami, ludzie ukazani przez soczewkę rytuałów i obyczajów.

Białoszewski na pewno nie przeżył absolutnie najgorszego, ponieważ wtedy by po prostu nie przeżył. Jednocześnie najgorsze z tego, co widział, nie nadawało się do pamiętania, więc, jak sam pisze, opowiadał wszystko na nowo tak długo, aż nadał pamięci formę, która pozwalała mu żyć dalej i zachować rozum. Gdyby go nie zachował, być może sporządziłby wspomnienia bardziej drastyczne, a więc może bardziej dokumentalne, ale nikt, włącznie z nim samym, nie mógłby tego potem czytać. Zamiast tego autor uchronił przed najgorszym samego siebie, a więc także i nas, jego czytelników. Jego powstanie ma nawet radosne zakończenie, w którym wszyscy mogą wreszcie wyjść na wierzch i się umyć.

Nie dałoby się napisać innego pamiętnika. Ceną, którą płacimy za akceptowalne obcowanie, jest przyzwyczajenie, tymczasem do pewnych rzeczy nie wolno się przyzwyczajać.Tym samym nie można też – w sensie braku możliwości, a nie przyzwolenia – mówić o nich w sposób, który byłby prawdziwy, to znaczy przerażający do szpiku.

Zbiorowa pamięć ludzka, którą jest sztuka, jest więc skazana na luki. Nie mamy praktycznej zdolności pamiętania historii w taki sposób, który pozwalałby nam unikać powtórzeń. Na pewnym poziomie rozumiemy, że Białoszewskiemu nie warto zazdrościć strasznych przeżyć, lecz na zupełnie innym podziwiamy jego piękne wspomnienia. Któż by nie chciał takich wspomnień? Jakże błahe w porównaniu z nimi jest moknięcie na składanym krzesełku?

Dlatego nie szukajmy szczepionki na wojnę w wojennych relacjach. Szukajmy jej w relacjach z pokoju. Pielęgnujmy piękne sposoby przeżywania tego, że nic nie wybuchło, że nikt się nie pokłócił i że do wojny w ogóle nie doszło.


republikacja z www.facebook.com/jzwesolowski/

Jacek

Prowadzi studio działalności okołogrowej Inżynieria Wszechświetności i tam m.in. pisze więcej o grach. Autor podręcznika Level design dla początkujących. Twórczość Jacka można wspierać na Patronite. → facebook → twitter