polityka

Eskalacja retoryki

Kllka tygodni temu Hillary Clinton popełniła błąd. W dwóch wypowiedziach udzielonych w krótkim odstępie czasu określiła zwolenników Trumpa mianem “deplorables”. Deplorable to przymiotnik oznaczający “pożałowania godny”, ale tutaj został użyty – w zgodzie z angielską gramatyką – jako rzeczownik w liczbie mnogiej. Taki zabieg w języku angielskim nieco zmienia znaczenie słowa, ponieważ czyni z niego etykietę. Clinton podbiła stawkę, używając zwrotu “basket of deplorables”, który przełożony niedosłownie na język polski mógłby brzmieć: “worek zgniłków”.

Z wypowiedzi Clinton jasno wynika, że tę etykietę przypisuje pewnemu podzbiorowi zwolenników Trumpa, mianowicie luźnej, spontanicznej koalicji osób o poglądach uchodzących za nieakceptowalne: rasistów, homofobów, mizoginów, faszystów i tak dalej. Oczywiście ten niuans umknął osobom postronnym. Zrozumiały tyle, że popieranie Trumpa oznacza, że jest się “deplorable”. Reakcje były przewidywalne. Dość rzec, że na Twitterze, gdzie nazwa użytkownika jest edytowalna, zaroiło się od “żałosnych Zdziśków”, “żałosnych Basiek” i tym podobnych.

To jeden z głównych incydentów tej kampanii, a jednak nie wyjątek. Clinton przeholowała, ale nie złamała reguł, bo tak właśnie na co dzień brzmi język polityki. Clinton, jako kandydatka liberalna reprezentująca interesy kobiet i mniejszości etnicznych, jest wręcz zobowiązana do tego, by się na takie postawy jak rasizm czy seksizm oburzać. Gdyby tego nie robiła, straciłaby wiarygodność. Za to mając tak mocno opowiadającą się reprezentantkę, wielu wyborców w Stanach śpi spokojniej. Bezkompromisową retorykę utożsamia się tutaj z bezkompromisowym sprawowaniem władzy.

A jednak to podporządkowanie logice gniewu i konfrontacji okazuje się krótkowzroczne. Kiedy niedawno wyciekła taśma, na której Trump przechwala się wykorzystywaniem pozycji społecznej do czynów w zasadzie kwalifikujących się jako próby gwałtu, jego pozycja w sondażach nie runęła. Owszem, świadomość, że to nie jest dobry kandydat, stopniowo przesącza się do wyborców. Owszem, byli również tacy konserwatyści, jak na przykład kilkumilionowa społeczność mormonów, którzy go zdecydowanie potępili. Ale i tak ósmego listopada na Trumpa zagłosuje przynajmniej 40 milionów ludzi.

W Stanach liczba uprawnionych do głosowania to około 240 milionów osób. Czy to znaczy, że co szósty dorosły Amerykanin uważa, że molestowanie jest w porządku? Bardzo wątpię. Ludzie zagłosują na Trumpa, ponieważ w takim modelu polityki, jaki obowiązuje w Stanach – i u nas też – hierarchia ważności stoi na głowie. To, że kandydat maca koleżanki, jest złe, ale nie jest istotne. Czyn byłby niedopuszczalny, gdyby popełnił go sąsiad lub kolega, dlatego odcinający się od Trumpa, prominentni Republikanie, którzy chcieli wyborcom o tym przypomnieć, komentowali na nutę: “a gdyby to była twoja córka?”. Ale ten zabieg zawiódł, ponieważ to, co byłoby zbrodnią w przypadku sąsiada, traci wagę, gdy chodzi o kandydata! W polityce takie sytuacje stają się tym mniej ważne, im bardziej liczy się to, żeby kandydat był “swój”, to znaczy był naszym obrońcą przed tym innym kandydatem, który reprezentuje tę inną stronę, która nam śmiertelnie zagraża, ponieważ jest… deplorable.

Im bardziej eskalujemy retorykę dnia powszedniego, im bardziej dążymy do dominacji nad przeciwnikiem, im bardziej palimy mosty, tym bardziej wyrzucamy z polityki realne wartości. Oskarżenia stają się rytualne. Przeciwnik polityczny staje się “pożałowania godny” również wtedy, gdy nikogo nie zabił, nie zgwałcił ani nie pozbawił środków do życia. I odwrotnie: polityczny sojusznik staje się kandydatem na świętego. Niedopuszczalne staje się wobec niego egzekwowanie norm etycznych, ponieważ byłoby ono tożsame z dezercją.

Jeśli komuś z Was wydaje się, że to tylko bajka o dziwnych obyczajach z odległego kraju, to przypomnijcie sobie, jak parę miesięcy temu zaczęło wybijać szambo warszawskiej reprywatyzacji, a Hanna Gronkiewicz-Waltz, która w aferę jest zamieszana po zęby trzonowe, jednego ze swoich głównych krytyków nazwała “cynglem PiS-u”.

Jej partia nie ma innej opcji niż iść w zaparte i bronić swojej prezydent. Skandal trwał zbyt długo, by można było teraz zwyczajnie przeprosić i uznać, że życie toczy się dalej. Za dużo jest wątków śledztw, zbyt wiele osób (prawdopodobnie) złamało prawo. Zauważcie, że eskalacja języka polityki nie tylko stwarza pole do nadużyć, ale też jest przez nadużycia napędzana, ponieważ kreowanie konfliktu pozwala unieważnić normy, które się naruszyło.

Mam ten komfort, że, podobnie jak wielu sympatyków lewicy Polsce, już się od “swojego” trupa w szafie odciąłem. SLD może mówić o sobie “lewica”, ale dopóki łamie zasady, dopóty “swoje” nie będze i nie może nas reprezentować. A jednak nastrój mam kasandryczny, bo współczesna lewica, a zwłaszcza aktywiści poszczególnych spraw, często sięga po język gniewu. Każda ważna dla lewicy kwestia, nawet tak prozaiczna jak ścieżki rowerowe, ma swoje “żelazne waginy”, to znaczy osoby już rozgniewane do tego stopnia, że żądają podobnego gniewu od całego otoczenia. To jest łatwe emocjonalnie… ale to jest również ślepy zaułek. W Stanach Clinton pewnie wygra wybory, jej gafa się upiecze, a bezkompromisowa retoryka się opłaci, ale same Stany przegrają stabilność. Mosty łączące “worek zgniłków” z resztą świata już płoną.


republikacja z facebook.com/jzwesolowski/posts/716627755185230

Jacek

Prowadzi studio działalności okołogrowej Inżynieria Wszechświetności i tam m.in. pisze więcej o grach. Autor podręcznika Level design dla początkujących. Twórczość Jacka można wspierać na Patronite. → facebook → twitter