polityka

Kultura debaty (na przykładzie)

Spróbujmy na chwilkę oderwać się od tego, że w tej historii [link na końcu artykułu] uczestniczą konkretne partie. Jeśli chcecie, zamieńcie je miejscami lub podstawcie zupełnie inne. Interesuje mnie sam mechanizm.

Mianowicie, taka wolta, jak z in vitro w Warszawie, jest możliwa wyłącznie przy założeniu, że wyborcy są niepoinformowani, to znaczy:

  • nie podpisali oryginalnej inicjatywy
  • nie czytali o niej, bo nie śledzą poczynań jej inicjatorów
  • nie dowiedzieli się o niej z prasy, być może dlatego, że jej nie czytają, a może dlatego, że prasa nic nie napisała.

Powiedziałbym: śledźcie poczynania polityków i partii, ale to by było trochę niepraktyczne. Tego, że partia A leci ze mną w kulki kosztem partii B, dowiem się od partii B. Jeżeli jednak tak się składa, że nie lubię partii B i jej nie obserwuję, bo nie chcę się denerwować, to tym samym daję partii A wolną rękę. Któż by chciał się denerwować, i to jeszcze głównie po to, żeby w razie czego zdenerwować się dodatkowo?

Lepiej rokuje zróżnicowana dieta medialna, czyli czytanie więcej niż jednej gazety, słuchanie więcej niż jednego radia i tak dalej. W dzisiejszych czasach rolę mediów częściowo przejęły społecznościówki, a więc na wszystkich nas spoczywa odpowiedzialność, żebyśmy byli dobrym medium. Niestety oznacza to, że czasami warto udostępnić coś politycznego, właśnie po to, żeby informacja o tym nie ugrzęzła w kręgu towarzyskim danej partii i jej sympatyków.

Nieuchronnie docieramy do kwestii kultury debaty. Wzbraniamy się przed udostępnieniem politycznej informacji, bo zaraz ktoś zamieści wrzaskliwy lub złośliwy komentarz. Podobnie strach włączyć telewizor, bo tam jeden drugiego wyzywa od najgorszych, a drugi pierwszemu nie pozostaje dłużny. Ale wycofanie się z tematów politycznych nie jest rozwiązaniem, bo skazuje nas na niepoinformowanie, a wtedy wcześniej czy później ta partia, którą sobie na początku podstawiliście jako nielubianą, wytnie wam taki numer, jak ten z in vitro.

Moje rozwiązanie: po pierwsze staram się nie być takim odstraszaczem. Nie zawsze mi wychodzi, ale dbam o w miarę uprzejmy ton wypowiedzi. Unikam przede wszystkim zwrotów walczących, a więc na przykład powiem “kukizowcy” lub “korwiniści”, bo to są po prostu nazwy, ale nie powiem “kuce”, bo to skrót myślowy sygnalizujący lekceważenie. Wolę napisać, że mam z kukizowcami i korwinistami niewiele punktów styku, czyli opisać pewien fakt, niż powiedzieć, że to “banda głupków” czy coś w tym stylu, czyli wyrazić ocenę.

Po drugie: dbam o swoje sekcje komentarzy. Wycinam rzeczy, które wydają mi się zaproszeniem do kłótni. Ludzi, których nie przekonuje taka aluzja, czy wręcz jawne upomnienie, blokuję bez większych skrupułów. Staram się pomijać to, czy z daną osobą się zgadzam, czy nie, choć w praktyce znajomi mają znacznie większy kredyt z tego powodu, że mam większą próbkę ich wypowiedzi. Po prostu łatwiej mi się zorientować, że mają zły dzień, a nie – zły temperament. Zauważam przy tym, że osób o konfrontacyjnym nastawieniu nie jest wcale dużo. Obecnie już około 90% awantur w komentarzach u znajomych wygląda z mojego punktu widzenia tak, że znajomy spiera się z kimś, kogo nie widzę. Wnioskuję z tego, że za zły nastrój odpowiadają głównie “recydywiści”.


Autor odnosi się do wpisu

Kiedy zgłosiliśmy nasz (Okręgu Warszawskiego Partii Razem i Stowarzyszenia Nasz Bocian) “Program leczenia niepłodności metodą in-vitro” wraz z blisko 20 tysiącami podpisów poparcia, Platforma Obywatelska wykręcała się jak mogła by się nim nie zająć. Ratusz szukał absurdalnych powodów dlaczego samorząd nie może refundować in-vitro.

[…]

Pełna treść tutaj: facebook.com/michmierz/posts/374885119530599


republikacja z facebook.com/jzwesolowski/posts/760134390834566

Jacek

Prowadzi studio działalności okołogrowej Inżynieria Wszechświetności i tam m.in. pisze więcej o grach. Autor podręcznika Level design dla początkujących. Twórczość Jacka można wspierać na Patronite. → facebook → twitter