polityka

Partia Osobno

Byłem w niedzielę na demonstracji Komitetu Obrony Praw Lokatorów, dotyczącej reprywatyzacji. Zobaczyłem tam ślepy zaułek polskiej polityki oddolnej. Na szczęście znam również drogę wyjścia.

Na sprawę, która w Warszawie dotyczy około 50 tysięcy mieszkańców, przyszło jedynie około stu osób. Można je z grubsza podzielić na dwie grupy. Pierwszą stanowiła reprezentacja polityczna: Jan Śpiewak jako mówca; OZZIP w kamizelkach i z flagą; Razem w sile dwóch transparentów; ktoś z PSL; znajomi z Inicjatywy Polska; przynajmniej jedna aktywistka, która przyszła we własnym imieniu. Drugą grupą byli oczywiście poszkodowani lokatorzy z całej Warszawy, zjednoczeni wspólnym zmartwieniem.

Podobny obrazek widzę za każdym razem. Faszyści pobili studenta albo cudzoziemkę – na demonstrację przychodzi dwieście osób, zainteresowane organizacje oddolne i partyjna lewica. Starszą panią wyrzucono z mieszkania w oparciu o jakieś nieświeże papiery – na demonstrację przychodzi dwieście osób, zainteresowane organizacje oddolne i partyjna lewica. Rząd źle potraktował osoby z niepełnosprawnościami – na demonstrację przychodzi dwieście osób, zainteresowane organizacje oddolne i partyjna lewica. ZNP mobilizuje się przeciwko reformie edukacji – na demonstrację przychodzi dwieście osób, ZNP i partyjna lewica.

Czytam potem wzajemne wyrzuty w internecie: dlaczego nie ma tłumów pod Sejmem, by wesprzeć osoby z niepełnosprawnościami? Dlaczego nie ma tłumów na protestach sądowych? Dlaczego nie ma tłumów na blokadach marszów faszystowskich? Odpowiedź jest wspólna: te tłumy są, tylko pocięte na bloczki po dwieście osób i ze dwie-trzy organizacje oddolne, które nie interesują się wszystkim jak leci, bo się, psiakrew, nie rozdwoją. Siłę, która scala ten cały wielki wysiłek, już wymieniłem: to partyjna lewica. Ale partyjna lewica jest w prawie każdym bloczku niemile widziana, ponieważ jest partyjna.

Zdarzają się też zrywy w szczególnych okolicznościach, czyli różne wozy i przewozy w rodzaju całkowitego zakazu aborcji. Wtedy bloczki stają się blokiem i widzimy na własne oczy, co się da zrobić w kupie. Dla porządku – na przykładzie Warszawy – tego aktywu nie jest aż tyle, ile wynoszą frekwencje na największych spośród czarnych protestów. Znaczną część tłumów stanowią osoby postronne, które codziennej polityce jedynie się przyglądają. Niemniej nawet po odliczeniu ich, wciąż mówimy o kilku, może nawet kilkunastu tysiącach osób, które już się angażują, bądź są na to prawie gotowe.

Wiecie, ile zdziała oddolna, zaangażowana w konkretne sprawy partia, która w Warszawie będzie mieć pięć tysięcy członków, a w innych miejscowościach po kilkaset? Ja wiem, bo od trzech lat chodzę na mniejsze i większe demonstracje, a potem za każdym razem, do znudzenia, notuję to samo spostrzeżenie: przyszli ci sami, co zawsze, i mówili to samo, co pozostali. Jesteśmy spójną, masową formacją. W tuzinie kluczowych spraw jest w tym licznym i różnorodnym gronie zasadnicza zgodność poglądów. Połączenie sił wydaje się w takich warunkach logiczne i oczywiste. Przemawia za nim zimna kalkulacja.

Zapisałem się do partii, która wydała mi się najbardziej obiecująca w tym zestawie, po to by zrozumieć, dlaczego nie widzimy trendu zjednoczeniowego, tylko pączkowanie. Mam kilka wniosków, ale przy tej okazji chciałbym omówić najważniejszą przeszkodę: potrzebę odrębności. Nasza formacja nie jest zjednoczona, bo nie chce i jest ku temu ważny powód.

Różnice pod mikroskopem

Wbrew podtrzymywanym przez media pozorom, to nie Razem jest „osobno”. Właśnie my mamy wysoką zdolność koalicyjną, którą demonstrujemy w przygotowaniach do kampanii samorządowej. Jej ograniczenie opisałbym samozwańczo w ten sposób, że nie interesują nas koalicje z ludźmi, którzy traktują otoczenie przemocowo.

Wśród innych sił lewicowych i oddolnych, „osobno” bywa nie tyle bolączką, ile przeciwnie, świadomym założeniem. Intuicyjnie rozumiemy, że takie jest ich święte prawo: choćby nawet dana grupa liczyła pięć osób, to jest to takie pięć osób, które się znają i sobie ufają. Nie boją się siebie nawzajem, bo wiedzą, czego się po sobie spodziewać. Chciałbym, żeby te osoby znalazły w sobie zaufanie chociażby do mnie, czyli obcego człowieka, który pragnie im pomóc, ale też rozumiem, że na zaufanie trzeba zapracować.

Muszę przy tym pielęgnować świadomość, że nazbyt łatwo nawołuje się do jedności, gdy jest się tym silniejszym. Razem bywało analogicznie nawoływane przez silniejszych od siebie i z różnych powodów odmawiało, a ja wtedy, przyglądając się z boku, odkrywałem, że oferty były nieszczere. „Jedność” to często słowo-wytrych maskujące podporządkowanie. Jeżeli sam chcę ominąć tę pułapkę, to muszę pamiętać, by nie traktować jedności jak obowiązku, czy też „propozycji nie do odrzucenia”. Temu zastrzeżeniu podporządkowuję następne trzy akapity.

Potrzeba odrębności sprawia, że wobec braku zasadniczych różnic ideowych nabierają znaczenia różnice negocjowalne. Na przykład jedyną rozpoznawalną dla mnie rozbieżnością programową pomiędzy Zielonymi a Razem jest to, że razemowy konsensus dopuszcza budowę elektrowni atomowych jako rozwiązanie pomostowe służące przyspieszeniu redukcji emisji gazów cieplarnianych, podczas gdy Zieloni się na to nie godzą. Jak łatwo się domyślić, identyczny spór toczy się wewnątrz Razem. Dosłownie dyskutujemy między sobą o tym, czy budować te nieszczęsne elektrownie. Obecnie przeważa opcja „jak najmniej CO2 jak najszybciej”, której zresztą sam sprzyjam, ale umiem sobie wyobrazić, że kiedyś przeważy opcja „mniej CO2 tak szybko, jak się da bez atomu”. Największy wpływ na tę dyskusję będzie mieć ten, kto się do niej włączy.

Dlaczego więc Zieloni nie zostaną po prostu frakcją Razem, która być może zmieni bilans wewnętrznej debaty, skoro się z nami zgadzają nie mniej, niż my zgadzamy się pomiędzy sobą? Zyskaliby w ten sposób większy wpływ na politykę energetyczną w Polsce, niż mają obecnie, gdy promują pewne rozwiązania we własnym zakresie. Być może musieliby oddać coś w zamian? Otóż nie, bo batalię, do której zostali powołani, już wygrali. Ich trzon ideowy: ekologia, sprawiedliwość społeczna, demokracja, bezprzemocowość, różnorodność i zrównoważony rozwój, kiedyś kontrowersyjny, z czasem awansował wśród polskiej lewicy do rangi oczywistości.

Sądzę, że Zielonych powstrzymuje przede wszystkim to, że utraciliby poczucie odrębności, mimo że nadal nazywaliby samych siebie Zielonymi i nikt by im nie zakazał noszenia zielonych przypinek obok fioletowych. Potrzeba odrębności sprawia, że im mniej jest różnic, tym większe staje się ich emocjonalne znaczenie. Zimna kalkulacja jest luksusem partii dwudziestoprocentowych, z którego one zresztą chętnie korzystają, dążąc do podporządkowania mniejszych partnerów.

Przy tym pozwoliłem sobie na przywołanie przykładu Zielonych, bo akurat im nie mam wiele do zarzucenia. Zieloni okazali w ostatnim czasie dokładnie taką polityczną mądrość i pragmatyzm, jakiej wszyscy po nich oczekiwali, mianowicie uczestniczą w koalicjach. Tak się dzieje we Wrocławiu i Katowicach, a od zeszłego tygodnia również w Warszawie, na którą wielu obserwatorów czekało z nadzieją i niepokojem. Teoretycznie mogą tym umowom jeszcze zaszkodzić próby wywracania stolika przez co bardziej krewkich działaczy. Nie spodziewam się jednak po Zielonych tego typu wizerunkowej autodestrukcji i rzucania się na pożarcie różnym Beylinom i Wielowieyskim. Podobnie rzecz się ma z naszym innym warszawskim sojusznikiem, czyli Inicjatywą Polska.

Żywię nadzieję, że przykład, którym dziś te organizacje świecą wspólnie z nami, zainspiruje grupy oddolne i ruchy miejskie. Skoro partie lewicowe wolą koalicję, która oznacza dla nich dzielenie się zasobami, zamiast wzięcia całej puli dla siebie, to tym bardziej organizacjom oddolnym opłaca się układ z partiami lewicowymi, ponieważ zyskają wtedy udział w puli, którą bez tego porozumienia w ogóle by nie dysponowały. Zamiast denerwować się na rządzących, można ich zastąpić i urządzić Polskę lepiej. Można też mieć przedstawicieli tam, gdzie zapadają decyzje, a dzięki temu patrzeć decydującym na ręce. Można na przykład zyskać gwarancję, że nikt nas już więcej nie wyrzuci z obrad komisji sejmowej ani nie urządzi sesji Rady Miasta w taki sposób, żebyśmy na nią nie dotarli. W szczególnej sytuacji znalazły się ruchy miejskie, które jawnie deklarują, że chcą rządzić, ale nie wszędzie. Tym bardziej potrzebna im będzie reprezentacja w Sejmie i sejmikach, która powstanie wtedy, gdy ruchy miejskie i lewica partyjna będą mieć wspólne kluby w radach miast.

Koniec z wodzostwem

Uważam, że potrzebą odrębności kieruje w znacznym stopniu lęk przed wodzami – tymi samymi, wokół których tak chętnie mobilizują nas media. Wódz to wygodny, emocjonujący symbol, ale tylko dopóki jest swój. Gdy trzeba dogadać się z innym wodzem, odkrywamy, że w Polsce takie „dogadanie się” i „jedność” najczęściej oznaczają po prostu podporządkowanie. W końcu przecież wódz może być tylko jeden. To jest właśnie ślepy zaułek, bo nawet jeśli dane dwieście osób nie ma wodza, to widzi wodzów wokół siebie. Też bym się bał na ich miejscu, a im mniejszy bym był, tym bardziej bym chronił swoją odrębność, na przykład zarządzając „no logo” na swoich demonstracjach.

Razem nie ma wodza i nie pozwoli nikomu wejść w tę rolę. Oto anegdota: wczoraj potrzebowaliśmy z kilkoma osobami opracować pewien temat w biurze okręgu warszawskiego, ale w sali przewidzianej na spotkanie siedział już Adrian Zandberg i Omawiał Ważne Sprawy. Kto ustąpił? Oczywiście Adrian, bo nam to miejsce było bardziej potrzebne.

Jeżeli Adrian wystartuje w zbliżających się wyborach do Zarządu Krajowego, to będzie kandydował na swoją ostatnią kadencję. Potem czeka go obowiązkowa, jednokadencyjna przerwa. Do tego czasu będzie już radnym sejmikowym lub posłem, ale nawet gdyby nie, to też znajdzie zajęcie, niepolegające wszakże na sterowaniu partią z tylnego siedzenia. Klimat w Razem bywa inbogenny, ale są to dokładnie kłótnie typu „nie będzie mi żaden Zandberg mówił, co mam robić”!

Sam rozważam kandydowanie do Rady Krajowej, a wspominam o tym dlatego, że halo, przepraszam, jak tu jestem dopiero od trzech miesięcy. Mimo to nie powstrzymuje mnie ani partyjny obyczaj, ani przepisy, ani brak „pleców”. Istotne jest, że ludzie mnie już znają: trochę z Facebooka, a trochę ze spraw partyjnych. Ten kapitał społeczny zgromadziłem w dwa lata, czyli w rozsądnym czasie. Jakkolwiek zawdzięczam to pewnym przywilejom (jestem wykształcony, wygadany i płci męskiej), to równoważą je pewne wykluczenia (jestem również permanentnie spłukany, introwertyczny i mam zaburzenia lękowe). Ludzie zagłosują na kogoś innego dlatego, że zobaczą w nim lepszego kandydata, a nie dlatego, że ogranicza mnie „szklany sufit”.

Nie wiem, czy partia zachowa tę właściwość, gdy będzie mieć dziesięć razy więcej członków, ale póki co wszelka „funkcyjność” jest w zasięgu osoby, której na niej zależy. Dotyczy to także Zarządu Krajowego, w którym z różnych przyczyn (w tym takich, które moim zdaniem Razem powinno zwalczać) zachodzi pewna rotacja. Nawet gdyby Zarząd Krajowy był „kolektywnym wodzem”, to ludzie się w tej roli wymieniają.

Razem stworzyło systemowe zabezpieczenia przed wodzostwem, które równocześnie zabezpieczają jego otoczenie przed razemową hegemonią. Jedną z rzeczy, do których gorąco zachęcam, jest łączenie członkostwa w organizacjach oddolnych z członkostwem w partii, dlatego że w ten sposób na własną rękę tworzycie gwarancję, że co najmniej Wasz okręg na Waszą organizację nie podniesie ręki. Po prostu musiałby to zrobić po Waszym trupie. Im więcej Was się zapisze, tym mocniejsza będzie ta gwarancja i lepsze zrozumienie pomiędzy partnerami.

Być może da się jakoś inaczej sprawić, by przy następnej okazji na demonstrację lokatorską przyszło nie sto, lecz pięćset osób, a pod Sejm w obronie osób z niepełnosprawnościami przyszło nie pięćset osób, lecz piętnaście tysięcy. Ale lewica partyjna jest właśnie tym sposobem, który już istnieje, zademonstrował, że działa i czeka na wykorzystanie. Zaś z całej lewicy partyjnej właśnie Razem zostało stworzone specjalnie z myślą o tym, by posłużyć do tego celu.

Jacek

Prowadzi studio działalności okołogrowej Inżynieria Wszechświetności i tam m.in. pisze więcej o grach. Autor podręcznika Level design dla początkujących. Twórczość Jacka można wspierać na Patronite. → facebook → twitter