demonstracje

Demonstracja 20 lipca 2018

Czy wiecie, że od wielkich protestów sądowych zakończonych dwoma pokazowymi wetami prezydenta mija właśnie rok? Dniem kulminacyjnym był 20 lipca 2017 roku, gdy wielotysięczny tłum otoczył Sejm, a w jednym miejscu postawiono nawet barykadę. Relacjonowałem wtedy, że się w tym tłumie wyłaniało spontaniczne przywództwo, a w ludziach była duża potrzeba działania. Pisałem też, że pod koniec wieczoru pojawili się polityczni celebryci i próbowali przejmować kontrolę, ale nie mieli na tłum aż takiego wpływu, jaki sobie rościli. Ludzie nauczyli się radzić sobie bez nich.

Długoterminowe skutki zobaczyłem wczoraj. Dotarłem pod Sejm około 19 i zastałem tam około 200 osób. Nie widziałem nikogo znanego. Nazwisko człowieka zgłaszającego się jako organizator zgromadzenia spontanicznego słyszałem po raz pierwszy. Nie było flag poważniejszych organizacji, ale za to było dużo agresji. To zrozumiałe: im mniej nas jest, tym głośniej musimy krzyczeć i mocniej bić, żeby osiągnąć podobny efekt. Taki głośny, niekontrolowany krzyk jest deklaracją bezradności i wczoraj tę bezradność było bardzo dobrze słychać.

Było skandowanie, że „Sejm jest nasz” i że „mamy prawo protestować”. Było tłuczenie czym się dało w barierki – robił się z tego potworny hałas. Były też wybuchy przemocy. Trzykrotnie w ciągu godziny widziałem, jak policja zaczyna szarpać jakiegoś demonstranta, inni demonstranci zaczynają krzyczeć na policjantów, policja w zwartej masie zaczyna taranować tłum, tłum cofa się pod ścianę, ktoś wylewa na policjantów butelkę wody, ktoś krzyczy, że się już nie mieści, tłum się rozstępuje, policja zajmuje jezdnię Wiejskiej, znowu z kimś się szarpie. Trwa to wszystko z 5 minut, wreszcie się uspokaja i parę minut później policja cofa się na barierki. Kwadrans później – wszystko od nowa. Może to dobrze, że koło 20 spadł deszcz.

Nie było przemówień. Przemówienie na demonstracji, nawet gdy jest czysto rytualne, pokazuje kierunek. Ten, kto trzyma mikrofon, o ile jest słuchany, tymczasowo przewodzi tłumowi, bo choć tłum niekoniecznie wykona jego polecenia, to przejmuje jego rozumowanie. Przemówienia są znakiem, że ktoś lepiej lub gorzej panuje nad sytuacją, że jest być może jakiś następny krok, jakiś cel. Demonstracja bez przemówień to żywioł, rodzaj letniej burzy, która przyjdzie, pogrzmi, może złamie drzewo, wybije szybę, a potem sobie pójdzie.

Sednem przywództwa w ruchu politycznym nie jest stanie z mikrofonem i perorowanie, tylko ustalanie konsensusu. Jeżeli wszyscy myślimy w ten sam sposób i mamy wspólną ocenę sytuacji oraz wspólne wnioski, to działamy wspólnie i trzeba się z nami liczyć. Takiego przywództwa polska opozycja nie ma, ponieważ:

Po pierwsze, żaden z naszych politycznych celebrytów nie zademonstrował umiejętności myślenia strategicznego. Wszyscy tylko dbali o to, żeby ludzie im wiwatowali.

Po drugie, spontanicznie wyłonieni przywódcy lokalni generalnie nie dogadują się ze sobą nawzajem, nie mówiąc już o kimkolwiek poza bąbelkiem aktywistycznym. Zapisałem się do partii, żeby zajrzeć polityce pod maskę i zrozumieć mechanizm tej niezdolności. Wstępny wniosek mam dosyć smutny: emocjonalność konkretnych osób w gronie polityki ulicznej jest konfrontacyjna. Nie dogadują się, bo nie chcą.

Po trzecie, po tym jak zakończyły się krótkoterminowe narracje protestacyjne, zwłaszcza ta sprzed roku, nikt nie stworzył skutecznej narracji długoterminowej, która trzymałaby temat sądów na „małym gazie”. Na przykład Akcja Demokracja nie powtórzyła, jak dotąd, sukcesu sprzed roku, ponieważ zajmuje się bodźcowaniem ludzi, którzy już są gotowi do działania, a nie samym przygotowaniem. Długoterminowa narracja, która by to osiągnęła, to właśnie przywództwo w czystej, choć mało widowiskowej postaci. Zrobić coś takiego może ktoś, komu się ufa, kogo się słucha, kto umie znaleźć właściwy ton wypowiedzi, inaczej mówiąc wiarygodny reprezentant. Prasa centrowa próbowała zrobić kogoś takiego z Małgorzaty Gersdorf, ale niestety ona się do tego zupełnie nie nadaje. Wolne Sądy miały potencjał, ale chyba nie trafiły w odpowiedni ton, bo nie zyskały większego zasięgu. Zresztą gdy chodziłem na wiosenne demonstracje w tej sprawie, to słyszałem wyraźnie, że w przemówieniach nastąpił chów wsobny: adwokaci wspierają sędziów, sędziowie dziękują innym sędziom, solidaryzuje się z nimi prokurator.

Rok temu pisałem, że rolę przywództwa politycznego może oraz powinna podjąć nowa lewica partyjna, czyli zwłaszcza moja obecna partia, Razem. Wszakże nikt lewicy partyjnej w tej roli nie zechciał – nawet te ruchy oddolne, które mają lewicowy przechył. Ludzie sądzili, że poradzą sobie bez partii. Mamy teraz okazję przekonać się, jak to wypada w praktyce.

Jestem teraz radnym krajowym, więc nie mogę swobodnie wypowiadać się o tym, co partia taka jak Razem może albo powinna zrobić. Takie rzeczy są przedmiotem wewnętrznych rozmów, w których musimy brać pod uwagę na przykład wzajemne oddziaływanie kampanii sądowej i kampanii wyborczej. W dodatku krótkoterminową narracją zajmuje się w Razem Zarząd, a nie Rada, więc jednym nieostrożnym sformułowaniem mógłbym narobić kłopotów niewinnej osobie z innego organu.

Poprzestanę więc na spostrzeżeniu, że najlepszy moment na posadzenie drzewa jest zawsze 20 lat temu. Do wszystkich swoich działań partia polityczna potrzebuje przede wszystkim bardzo dużo ludzi. Za każdym razem, gdy udaje nam się zrobić coś, o czym ludzie mówią, albo co ma realny wpływ na ich życie, przekonujemy do siebie pewną liczbę potencjalnych nowych członków. Im więcej mamy członków, tym więcej możemy zrobić. Dopóki Razem liczy dwa i pół tysiąca osób, a nie dwadzieścia pięć tysięcy, na każde pytanie typu „gdzie byliście” odpowiemy Wam: „gasiliśmy w tym czasie inny pożar”.

Konsolidacja wysiłku ma również inny walor: dużo łatwiej znaleźć kogoś, żeby wygłosił do tłumu przemówienie.

Jacek

Prowadzi studio działalności okołogrowej Inżynieria Wszechświetności i tam m.in. pisze więcej o grach. Autor podręcznika Level design dla początkujących. Twórczość Jacka można wspierać na Patronite. → facebook → twitter