cokolwiekpolityka

Zazdrość wyjadacza

I oto nagle zrobiło się ciekawie. Równolegle toczy się kilka ważnych kwestii i wszystkie one mają potencjał przyciągania osób do tej pory niezaangażowanych w politykę. Jest w naszym interesie, żeby nowoprzybyłym nie przeszkadzać, ponieważ wielość i skala bieżących spraw zmusza rząd do podziału uwagi i utrudnia mu utrzymanie spójnego wizerunku.

Dlatego bardzo nam obecnie zagraża „zazdrość wyjadacza”. Występuje ona w dwóch wariantach:

  • Przychodzą do danej sprawy nowe osoby, ekscytują się nią jak dzieci, a wyjadacze się złoszczą, że przyszedł taki i się wymądrza, czy wręcz lansuje. A w ogóle to gdzie on był, jak w tysiąc siedemset trzydziestym staliśmy w piątkę pod miejskim pręgierzem i tłum rzucał w nas krowim łajnem?
  • Dana sprawa zyskuje nowy rozgłos, a wyjadacze innej (często pokrewnej) sprawy złoszczą się, że ten rozgłos nie trafił do nich, chociaż im też by się przydał. Z reguły towarzyszy tej złości przekonanie, że tylko jedna sprawa jest „naprawdę” ważna, a pozostałe to odwracanie uwagi.

Z emocjonalnego punktu widzenia zazdrość wyjadacza jest bardzo ludzka i zrozumiała. Patrząc na nią nieco spokojniej, zobaczymy w niej poważny błąd taktyczny. Rozmyślnie zilustruję go przykładem niepolitycznym, ponieważ dowolna polityczna sprawa, którą bym tu przywołał, siłą rzeczy ma swoich wyjadaczy, którym sprawiłbym przykrość. Przykład nie będzie marnowaniem czasu, bo przy okazji omówimy dynamikę szeroko pojętego rozgłosu.

Otóż dwa lata temu robiłem crowdfunding mojej książki i był to najbardziej stresujący miesiąc w mojej karierze. Stres wynikł z tego, jak crowdfunding działa w praktyce:

  • Zbiórka się zaczyna i na tym etapie pewna liczba osób już o niej wie, bo je uprzedziliśmy. Większość z nich dorzuca się w ciągu pierwszych trzech dni. Zebrana suma rośnie w szybkim tempie.
  • Jednak ten pierwszy impet zaraz mija i zaczyna się plaża. Odtąd dorzucają się głównie osoby, które dowiedziały się o zbiórce już w jej trakcie. Niektóre z nich od razu wiedzą, że to dla nich propozycja wymarzona. Jednak zdecydowana większość na razie nic nie robi, no bo po prostu, wyobraźcie to sobie: przychodzi do Was obcy człowiek, opowiada cuda-wianki i chce Waszych pieniędzy. Z tym trzeba się po prostu oswoić.
  • Dlatego pod sam koniec zbiórki jest drugi taki skok, jak na początku, a często większy. Uzbieraliśmy rozgłos, ludzie się zastanawiają nad naszą propozycją i mogliby tak zastanawiać się do końca świata, ale oto – wóz albo przewóz. Dopiero wtedy wiele osób stwierdza, że owszem, chcą się dorzucić. Zbiórka się udaje – na ostatniej prostej.

I to jest normalne. Tak wygląda crowdfunding.

Bite 40 dni nie spałem w nocy.

A teraz wyobraźcie sobie, że tym, co się dorzucili na samym końcu, robię wyrzuty, że nie przyszli na początku. Czy wolałbym, żeby tak się stało? Jasne, że bym wolał, ale to są ich pieniądze!

Albo wyobraźcie sobie, że po zakończeniu zbiórki chodzę po znajomych i ich rozliczam: kto dał, kto nie dał, a kto dał mniej, niż bym chciał. Po czymś takim już nikt by mi nigdy żadnych pieniędzy nie powierzył, a już zwłaszcza ci, który za pierwszym razem pomogli, a ja im właśnie pokazałem, że tego nie cenię.

Albo wyobraźcie sobie, że się wyzłośliwiam na autorach innych przedsięwzięć, bo moja książka jest ważniejsza i kto to widział marnować pieniądze na jakieś pierdoły.

Sprawa polityczna to też jest „crowdfunding”, tylko zamiast pieniędzy zbiera się poparcie. Na początku stają to boju ci już zaangażowani, uprzedzeni z góry, innymi słowy aktywiści. Ten zasób szybko się wyczerpuje, więc zaczynamy ciułać rozgłos wśród osób postronnych. One się może zgodzą, może nie, ale przede wszystkim nie oswoją się tak od razu z tym, że warto się do danej sprawy przyznać i w niej zadziałać. A jak już to zrobią, to muszą sobie tę decyzję emocjonalnie przepracować, czyli trochę ją poprzeżywać. Tak samo jak w crowdfundingu, większość zdecyduje się na udział dopiero w sytuacji „wóz albo przewóz”.

To są racjonalne powody, żeby unikać zazdrości wyjadacza. Ponieważ jednak zazdrość jest emocją, potrzebujemy emocjonalnego sposobu na okiełznanie jej. Nie mam niestety uniwersalnej recepty, więc podzielę się sposobem, który pomaga mi osobiście. Otóż wiele razy przydało mi się w życiu przyjęcie postawy poniekąd ascetycznej i wyzbycie się przekonania, że mi się cokolwiek od otoczenia należy. Są pewne narzędzia i środki, których potrzebuję do działania, dlatego też o nie zabiegam. Nie ma jednak rozdzielnika, który by mi je gwarantował. Stąd na przykład zbiórka na książkę uwzględniała moje koszty życia, po to żebym nie pisał na głodniaka, ale nie było w naszym budżecie pozycji: „Jacek lubi raz w miesiącu zagrać w jedną z tych fikuśnych gier za 60 euro”. Oczywiście jeszcze nie raz sobie taką grę kupię, ale nigdzie nie jest powiedziane, że to musi się stać tu i teraz.

Jacek

Prowadzi studio działalności okołogrowej Inżynieria Wszechświetności i tam m.in. pisze więcej o grach. Autor podręcznika Level design dla początkujących. Twórczość Jacka można wspierać na Patronite. → facebook → twitter