demonstracje

Demonstracja 14 grudnia 2017

Po powrocie z demonstracji położyłem się spać wcześniej niż zwykle i przespałem 12 godzin. Myślę, że nie tylko ja czuję się w tej chwili przeciążony. Teraz jednak jest najgorszy możliwy czas na utratę czujności, ponieważ ładunki wybuchowe zostały już podłożone, a wciąż nie wiemy, gdzie jest lont.

Do pałacu prezydenckiego mam z domu kwadrans szybkim krokiem. Mimo to na miejsce dotarłem zziębnięty i zmoknięty, zwłaszcza że wiało. To najgorsza możliwa pogoda na protesty; naprawdę wolałbym już mróz. Przed pałacem zastałem kilkaset osób i od razu przyszło mi na myśl, że najwięcej wiary w polską demokrację niezmiennie przejawia prywatna inicjatywa. Dostrzegłem dwa stragany po przeciwnych stronach zgromadzenia, oferujące świeczki i małe, biało-czerwone flagi.

Spotkanie przez większość czasu prowadziła Weronika Paszewska, która nie czuje się swobodnie na scenie i nie tyle prowadzi tłum, ile nieśmiało mu podpowiada. Nie mówię tego, żeby ją deprecjonować, bo całokształt Akcji Demokracji każe sądzić, że jej dyrektorka ma inne uzdolnienia, natomiast warto zwrócić uwagę, że mimo tego tłum reagował żwawo i robił, o co go proszono. Pamiętam, że dwa lata temu, żeby skłonić ludzi do wzniesienia okrzyku, trzeba było najpierw dać im pół godziny rozgrzewki, a potem bardzo stanowczo zachęcać, po to tylko, by odezwała się może co dziesiąta osoba. Dziś jesteśmy na etapie, gdy organizatorzy pozwalają sobie na pomysł brawurowy, mianowicie każą ludziom śpiewać piosenkę – która ma właśnie premierę, więc nikt jej wcześniej nie słyszał! – i ku mojemu zdumieniu wychodzi im to niebeznadziejnie.

Przeprowadzono to tak, że już od początku rozdawano ludziom kartki z tekstem (nb. za długim, do skrócenia o połowę). Zapowiedziano ze sceny, że będzie śpiewane, a przygotowani do tego recytatorzy odczytali całość „na sucho”. Spodziewałem się klapy, bo całym tym przygotowaniom zabrakło wzmianki o melodii, a jak niby ludzie mają zaśpiewać z marszu na nieznaną melodię?

Melodia okazała się puentą dowcipu. Wystąpił na czoło chór z akompaniamentem i podjął „przybieżeli do Betlejem” z nowym tekstem. Oczywiście: skoro mamy święta, to do prezydenta przyszli kolędnicy. Touché .

Wykonania były dwa. Organizatorzy zapewne liczyli, że pierwsze ludzi oswoi, a drugie przekona do udziału. Byłem ciekaw, jak to wypadło i zupełnie mnie nie zdziwiło, że większość śpiewających stanowiły panie w średnim i podeszłym wieku. Po prostu one jeszcze pamiętają, jak się kolęduje. Młodsi się krępowali, ale widziałem sporo osób nucących pod nosem. Jeżeli Akcja Demokracja każe im śpiewać na kolejnych wystąpieniach, to akurat w Wigilię może już być nieźle. Sama kolęda była inwokacją wprost do prezydenta, co wydało mi się świetnym zabiegiem łechtania ego.

Nie zauważyłem, kiedy tłum przybrał na wadze i osiągnął przynajmniej pięć tysięcy osób. O dwudziestej organizatorzy wezwali wszystkich do udania się pod Senat, a większość posłuchała. W tym momencie zaczęło też robić się poważnie, bo nieprowadzeni przez Akcję Demokrację demonstranci podjęli bardziej konfrontacyjne hasła. Pod Senat wszyscy dotarli już w bojowym nastroju, w sam raz na spotkanie ze stacjonującą tam grupą kilkudziesięciu bardzo zdenerwowanych osób krzyczących o „targowicy kaczystowskiej”.

Nastąpiło od zeszłego grudnia, a zwłaszcza od lipca, kilka bardzo ważnych zmian jakościowych.

Po pierwsze, wesoły autobusik brylujących „liderów opozycji” zastąpili ludzie rozgarnięci i działający w cieniu. Nie widać Kijowskiego, Schetyny, Petru, Niesiołowskiego ani Kalisza – i bardzo dobrze. Mówcy, w większości niewprawni retorycznie, ale przygotowani emocjonalnie, nie przedstawiają się. Kojarzę z grubsza, że to chyba ktoś z KOD-u, a to ktoś z OSK, a tutaj proszę, znana warszawska radna. W tłumie miga mi Marek Kossakowski z Zielonych, na płocie przysiadł i coś stuka w smartfon Paweł Kasprzak, na ulicy mijam Marcelinę Zawiszę i choć jest ciemno, a ja źle widzę, to jestem prawie pewien, że o, tam, przy scenie, stoi Barbara Nowacka. Ruch protestacyjny jest obecnie amorficzny, nie ma twarzy, wyślizguje się więc próbom dyskredytacji. Niemniej posiada „układ nerwowy”, czyli grono prowodyrów dające mu podstawowe zdolności decyzyjne. Tłum jest tutaj wspólnym zasobem wielu grup: Akcja Demokracja skrzykuje ludzi, KOD ich rozgrzewa, a ORP prowadzi ich na blokady.

Po drugie, skończyło się zawłaszczanie, a zaczęła synergia. Każdy przychodzi ze swoimi hasłami, podsuwa je ogółowi, a ogół je najczęściej podejmuje i przyjmuje jako swoje. W rezultacie ruch protestów obrasta symbolami, które zapewniają mu ciągłość: nie trzeba w każdej nowej sprawie organizować ludzi na nowo, lecz jedynie wznawia się protest, który miał miejsce kilka miesięcy wcześniej. Dwa lata temu jeśli słyszałem trąbki, to znaczyło, że demonstruje KOD, a jeśli bębny – to lewica. Dziś trąbki maszerują razem z bębnami, a orkiestra perkusyjna, która przygrywa przemarszom, dorównuje sambom, które widuję na marszach anarchistów. Zawsze idzie z tłumem wielka płachta biało-czerwona, która pojawiła się na wystąpieniach KOD-u bodajże w lutym 2016 – a jednocześnie ludzie na scenie przemawiają w rejestrze lewicowym, którego charakterystycznym elementem są sformułowania dwupłciowe typu „obywatele i obywatelki”. Krzyczy się „wolność – równość”, a potem na zmianę: „demokracja”, „konstytucja” i „solidarność”. Solidarność jest na zmianę naszą bronią i naszą drogą.

Jest tego coraz więcej i więcej, a ja nie zdołam wymienić wszystkich form ekspresji, bo bym musiał napisać relację tylko o nich.

Po trzecie, pojawiła się proto-narracja ruchów obywatelskich. Na razie polega na tym, że np. Akcja Demokracja układa swoje wydarzenia jako ciągi dalsze poprzednich, czyli skoro w lipcu był łańcuch światła, to teraz jest łańcuch ludzi. Do pełnoprawnej narracji potrzebna jest jeszcze współpraca mediów, planowanie na kilka kroków naprzód i profesjonalne ramię polityczne. Wszystko to da się załatwić. Przyszłość Nowej Opozycji zależy obecnie od tego, czy zdoła w ciągu najbliższych sześciu miesięcy sformułować rolę, którą pełnią w niej partie polityczne, i to niekoniecznie wszystkie jak leci, lecz te, które z punktu widzenia Nowej Opozycji są dostatecznie wiarygodne. Teraz jest moment na to, by przestać dąsać się na ludzi, z którymi macie podobne poglądy, a dzielą was personalne zaszłości.

Po czwarte, może nam się wydawać, że protest stoi w miejscu, albo wręcz się cofa, ponieważ bezwzględna liczba uczestników nie rośnie. To jest bzdura i złudzenie optyczne. Przy okazji jednej z pikiet relacjonowanych w pierwszym „Kryterium uliczym” pisałem, że są trzy warstwy zaangażowania: stosunkowo nieliczni działacze, którzy organizują demonstracje i akcje społeczne, otaczający ich wianuszek sympatyków, którzy uważają, że warto się angażować, więc chętnie zrobią coś ekstra, oraz rzesza przygodnych uczestników, których widzimy dopiero, gdy oni sami czują, że już naprawdę trzeba. Zmiana jakościowa, której wspólnie dokonaliśmy, polega na tym, że w ciągu ostatniego pół roku w samej tylko Warszawie kilka tysięcy osób awansowało z przygodnych uczestników na sympatyków.

Przyjdzie taki moment, gdy ludzie znów poczują „wóz albo przewóz”, tak jak w lipcu 2017 i w październiku 2016. Ten moment być może nastąpi w ten weekend, a może za pół roku, a może za rok, nie wiem. Ale nastąpi. Wtedy działacze i sympatycy będą mieć dziesięć razy większą dźwignię niż kiedyś i tą dźwignią poderwą przygodnych uczestników. Jeżeli martwi Was, czy ta praca przynosi dostateczne efekty, bo taka albo inna ustawa została uchwalona, chociaż nie powinna – to nie martwcie się, bo najważniejszym efektem jest wzrost naszego potencjału. On obecnie nie przepada, tylko się gromadzi. Wcześniej czy później wyjdzie na ulice ten nasz wymarzony milion. Zbliżamy się do punktu, w którym będziemy na to gotowi.

Ale uwaga, bo oto „po piąte”. Ponieważ Nowa Opozycja przestała kłócić się o to, czyja ścieżka protestu jest słuszniejsza, to teraz ludzie swobodnie przepływają pomiędzy formami, które w danej chwili wydają się najbardziej adekwatne. W lipcu ktoś krzyknął ze sceny „wszyscy razem, pięści w górę” i było to wtedy skrajne hasło, które część ludzi podjęła, a część nie. Dziś ono jest już w głównym nurcie. W czerwcu Obywatele RP blokowali Krakowskie Przedmieście w setkę, a gdy policja zaczęła ich rozpędzać, otoczenie się temu przyglądało. Dzisiaj otoczenie się już nie przygląda, tylko przyłącza: ktoś z ORP coś blokuje, policja zaciąga człowieka do samochodu, idzie przez szczekaczki wiadomość, że człowieka pobito, a wtedy ludzie zaczynają kopać barierki. Konfrontacyjne symbole też dołączają do wspólnego worka i stają się dostępne dla wszystkich!

Policja źle to znosi. We wtorek przy wyjeździe z Sejmu od strony Górnośląskiej ludzie mieli dostęp do samych barierek i doszło do przemocy, na szczęście w niewielkiej skali. W czwartek policja dorobiła sobie więc kilkumetrowy bufor, bo między kładką a ogrodzeniem Sejmowym rozpięła taśmę. I oto, co widzę: pochód spod pałacu prezydenckiego, który przezornie wyprzedziłem, zaczyna zbliżać się do Senatu, a wtedy wzdłuż taśmy pojawia się dodatkowy rząd funkcjonariuszy. Przychodzą pierwsi spacerowicze, zaczynają zapełniać kładkę, a wtedy tam i na skarpie po przeciwnej stronie ulicy materializuje się policyjny szpaler. Na razie wolno chodzić, ale w razie potrzeby przegonienie ludzi zajmie pięć sekund. Przy taśmie policyjnej staje kilkunastoosobowa grupka młodzieży z dużą, czerwoną flagą i zaczyna krzyczeć ewidentnie żartobliwe hasło „uwolnić tasiemkę”. Za pierwszym rządkiem policjantów pojawia się więc kolejny i teraz już dostępu do wyjazdu z Sejmu broni potrójny kordon, bo trzecią linię stanowią barierki. W tym samym czasie brakuje funkcjonariuszy wzdłuż ogrodzenia w parku, brakuje ich na Frascati, a front Sejmu co prawda jest obstawiony, ale raczej na pokaz niż na serio. I w takiej okoliczności demonstranci ogłaszają, że teraz będą chodzić dookoła! Nie wiadomo, gdzie się zatrzymają, policja musi za nimi biegać, demonstranci mają inicjatywę. Co robi policja? Przegradza całą Górnośląską, czyli uruchamia opcję atomową. Im większy obwód sobie wyznacza, tym bardziej się rozciąga, a demonstrantom to w to mi graj, bo równie łatwo zablokują Lennona i Myśliwiecką.

Jarek, ja ci mówię, to jebnie. Jeden, drugi raz ludzie się rozejdą. Ale któregoś dnia będzie cieplej, albo będzie mniej mokro, albo ludzi będzie więcej, albo będą bardziej wkurzeni, albo w policji komuś puszczą nerwy, albo ktoś spośród co bardziej krewkich liderów-w-cieniu wygłosi wyjątkowo dobitne, choć zwięzłe przemówienie. To będzie ten moment, w którym po prostu zabraknie ci policji – jeśli nie pod Sejmem, to pod pałacem, a jak nie pod pałacem, to przed sądami.

Odruchem tej władzy będzie wtedy aresztowanie liderów. Będzie to najgłupsze możliwe zagranie pod słońcem, bo to liderzy – wkurzeni, ale rozgarnięci – są obecnie ostatnim bezpiecznikiem. Więcej już nie ma, wszystkie rozmontowaliśmy.

Naszym odruchem będzie, żeby zostać w domu i nie mieszać się – i to również będzie kardynalny błąd. Tłum też jest bezpiecznikiem, bo z tłumem policja nie zechce zadzierać. Nie łudźmy się, że ktoś tam powie rządowi „nie zrobię tego, bo to niewłaściwe”, natomiast możemy liczyć, że powie „przepraszam, nie damy rady”. Dopiero, gdy to się stanie, wszystkie strony konfliktu zaczną dopuszczać kompromis.

Jacek

Prowadzi studio działalności okołogrowej Inżynieria Wszechświetności i tam m.in. pisze więcej o grach. Autor podręcznika Level design dla początkujących. Twórczość Jacka można wspierać na Patronite. → facebook → twitter