cokolwiek

Wielka Asymetryczna Wymiana Życzliwości

Co łączy Boże Narodzenie, Nowy Rok i urodziny? Więzi międzyludzkie: w Boże Narodzenie, wbrew nazwie, świętujemy rodzinę, w Nowy Rok relacje ze znajomymi, a w urodziny pozwalamy, żeby inni uczcili nas samych. To trzy okazje w roku, gdy osoba samotna może poczuć się bardzo źle, ponieważ nie ma czego świętować.

To jest wpis o samotności, ale przede wszystkim o wychodzeniu z niej. To jest również wpis o Świętach, ale nie nadaje się do tego, żeby go czytać w Święta. Przede wszystkim zaś jest to wpis ku chwale Wielkiej Asymetrycznej Wymiany Życzliwości.

Ze Świąt pamiętam: matkę na zmianę wyganiającą mnie z kuchni i krzyczącą na mnie, że jej nie pomagam; ojca życzącego mi przy opłatku, żebym już nie był taki głupi; babkę, naszego stałego i zarazem jedynego gościa, z zimną furią prawiącą synowej koszmarne złośliwości; kłótnie dobiegające w drugi dzień Świąt z sąsiedniego pokoju, do którego my, dzieci ówcześnie wczesnonastoletnie, nie wchodziliśmy, ponieważ w tej rodzinie dzieciom nie wolno było uczestniczyć w spotkaniach dorosłych.

Z moich urodzin pamiętam dorosłych siedzących w sąsiednim pokoju i bawiących się w swoim gronie; ich dzieci nudzące się w pokoju, gdzie stało moje łóżko, na co zupełnie nie miałem ochoty, gdyż prawie ich nie znałem; banknoty o nominale pięćdziesięciu tysięcy starych złotych wręczane w charakterze prezentu, nie mi jednak, lecz rodzicom, ponieważ to rodzice decydowali, na co je wydadzą. Raz w życiu z bratem odważyliśmy się o nie upomnieć, gdy nie mogliśmy się ich doliczyć, i była to jedna z najgorszych awantur, jakie nam rodzice kiedykolwiek zrobili. Posądzili nas wtedy o próbę kradzieży.

Z Nowego Roku pamiętam siedzenie przy stole z rodzicami i czekanie, aż będę mógł wstać. Przez 25 lat mieszkania z nimi pod jednym dachem nie udało mi się opanować sztuki konwersacji, która nie kończyłaby się równoczesnym podnoszeniem na mnie głosu przez oboje. Do podnoszenia głosu można było przywyknąć. Do przekrzykiwania się było trudniej, ponieważ mam trudności z rozumieniem słów, gdy mówi do mnie więcej niż jedna osoba naraz. Sztuki nieodzywania się, by nie wyzwalać tyrad, nie posiadłem nigdy w pełni. Nieco lepiej mi poszło z nauką unikania niepotrzebnych gestów i zachowania neutralnego wyrazu twarzy, być może z racji wyższej stawki: otóż za gesty i miny dostawało się lanie.

W domu moich rodziców każdy dzień był przechadzką po polu minowym, ale urodziny, Nowy Rok i Święta były najtrudniejsze, ponieważ przebiegały pod bezwzględnym przymusem. Ze wszystkich związanych z nimi upokorzeń najbardziej przeraża mnie to, co inni lubią w świętach najbardziej, czyli prezenty. Osią kontaktów z moimi rodzicami było zgadywanie w locie, czego sobie życzą akurat w danym momencie, a sankcja za pomyłkę z punktu widzenia dziecka nie była odróżnialna od kary śmierci. Rodzicie zwykli powtarzać, że w ich domu nie jestem u siebie. Matka pierwszy raz powiedziała mi dosłownie, że mnie nie chce, gdy miałem osiem lat. Później przez wiele lat słała pogróżki, że zamknie mnie na resztę życia w psychiatryku. Ojciec powtarzał przez całe liceum, że chciałby, żebym się już wyprowadził. Bardzo długo oboje utrzymywali, że muszę się liczyć z konieczną wyprowadzką w dniu osiemnastych urodzin, ponieważ wtedy właśnie ustaną ich prawne zobowiązania. Nie było to prawdą, ale matka nie miała nigdy trudności z wymyślaniem bolesnych nieprawd na poczekaniu. Wystarczyło raz nie zgadnąć.

Prezenty polegają właśnie na zgadywaniu, czego chciałaby dana osoba. Prezenty są – nie widzimy tego na co dzień – ćwiczeniem w docenianiu dobrej woli drugiego człowieka, za którą nie zawsze idzie perfekcyjne wykonanie. Znajomych muszę prosić o wybaczenie za wszystkie okazje, przy których nic ode mnie nie dostali, ponieważ z dwojga złego wolałem, by obrazili się na mnie na chwilę, niż na zawsze.

Pewnego razu w Wigilię miałem bardzo zły nastrój. Po południu położyłem się na łóżku i już nie miałem siły wstać. Zbliżał się wieczór. Wszyscy po kolei: ojciec, matka, brat, wreszcie babka, przychodzili do mnie, by krzykiem bądź przywołaniem do porządku wymóc dołączenie do stołu. Zebrałem się wtedy w sobie, wyszedłem z domu i przez trzy godziny chodziłem w kółko po magicznie wyludnionej Warszawie. Tak już zostało. W Święta robię wszystko, tylko nie świętuję: siedzę w domu, czytam książki, raczej nie odzywam się do ludzi, raczej nie odbieram telefonów, a już na pewno nie ubieram choinki. Nie przyjmuję i nie wręczam prezentów. Podobnie w każde urodziny i prawie każdy Nowy Rok, które zlewają się u mnie w jedno antyświęto, ponieważ urodziny mam pomiędzy Nowym Rokiem a Bożym Narodzeniem.

Nie pamiętam i nie mam zanotowanych dat urodzin rodziców.

Pamiętam za to datę pewnego przyjęcia, które nie było urodzinami, Świętami ani Nowym Rokiem, a wydarzyło się we wrześniu. Zaproszenie dostałem od znajomej poznanej przez internet. Po prostu ludzie mieli ochotę się spotkać, za to nie mieli wiele przeciw temu, żebym ja też tam był. Potem nie mieli nic przeciwko znowu i znowu, i znowu, i tak co miesiąc lub dwa przez dziesięć lat, aż przestałem siedzieć w kącie z podkulonymi nogami i gapić się na nich spode łba. Przypadł mi w życiu bezcenny przywilej obracania się wśród postępowych ludzi o znacznym kapitale kulturowym, czyli takich, którzy umieją powiedzieć: „ten człowiek jest trochę dziwny, ale to jest w porządku; nie za to go kochamy”.

Nie każdy krąg towarzyski spełnia ten warunek. Nie spotkałem się z podobnym zrozumieniem na studiach ani w pracy. Nieco podobny klimat działa w mojej partii, ale nie dlatego, że jest to partia, ani nawet dlatego, że to partia lewicowa, lecz raczej dlatego, że ludzie z kręgów moich znajomych pomagali ją zakładać.

Pamiętam z naszych spotkań spanie na wolnym łóżku, w ubraniu, bez koca, ale za to z trzymiesięczną kotką wtuloną pod moje ramię; znajomą przewijającą swojego syna na stole kuchennym; telewizor z włączoną grą, zamiast muzyki, a przed nim ludzi na zmianę grających i przyglądających się; przeglądanie księgozbiorów i czytanie komiksów; gotowanie kolejno dla siebie nawzajem i to, że nikomu nie przeszkadzało, że wszystko, co umiem w kuchni, to placki ziemniaczane; morze herbaty, niebieski szezlong i rozmowy o wszystkim toczone do rana; nocowanie, bo przecież oczywiście, skoro mamy w salonie kanapę, to możesz na niej spać, po to jest; piesze nocne powroty przez wyludnioną Warszawę, bo tak, bo czemu nie, bo przecież dobrze się czuję i mam ochotę na spacer. Pamiętam też to szczególne uczucie, kiedy się już nic nie musi, ponieważ otoczenie uważa, że w gruncie rzeczy wszystko jest normalne.

Samotności nie leczy się prezentami, lecz opieką wzajemną. Mam taką znajomą, z którą nie utrzymuję już kontaktów, ale której wciąż jestem wdzięczny, że została ze mną w najtrudniejszą noc mego życia, gdy czułem się na tyle dobrze, by szykować samobójstwo i na tyle źle, by uważać, że to dobry pomysł. Moja najlepsza przyjaciółka jest nią nie dlatego, że się ze sobą tak świetnie bawimy, lecz dlatego, że od piętnastu lat prowadzi mozolny demontaż moich idiosynkrazji, a na pewnym etapie wypchnęła mnie na fachową terapię. Moich najbliższych znajomych widuję rzadko, ale codziennie z nimi rozmawiam. Trzymam się ich nie dlatego, że są dla mnie mili, choć są, lecz dlatego, że z nimi mogę być szczery. Z moją inną najlepszą przyjaciółką połączyło mnie nie to, że jest taka fajna, choć przecież mógłbym napisać drugie tyle tylko o tym, lecz to, że się dopełniamy w naszych mocnych stronach i potrzebach.

Moim lekarstwem na samotność stało się uczestnictwo w Wielkiej Asymetrycznej Wymianie Życzliwości. Osoby, którym najwięcej zawdzięczam, niekoniecznie są tymi, którym najbardziej pomagam. Te z kolei nie są mi nic winne; same pomagają jeszcze komuś innemu. Są ludzie, którzy do tego kotła wrzucili cierpliwość, życzliwość i łatwość nawiązywania kontaktów. Są tacy, którzy dostarczają zasobów materialnych. Moją zdolnością oddaną na cudzy użytek jest cierpliwość do kotów, zdolność ubierania koncepcji w słowa i to, że czasem potrafię zauważyć coś innego niż wszyscy.

Najważniejszym odkryciem, które zawdzięczam mojej przyszywanej rodzinie, było dla mnie to, że nie warto prowadzić rachunku korzyści i wydatków. Mogę od kogoś coś dostać i nie pytać, ile to kosztuje. Mogę też coś zrobić i nie wiedzieć, komu to się przyda. Z domu, w którym spędziłem dzieciństwo, wyniosłem obyczaj pamiętania, czego ktoś dla mnie nie zrobił, choć powinien. Przestałem czuć się samotny, gdy wyrzuciłem ten nawyk do kosza i zastąpiłem wdzięcznością za rzeczy, które dla mnie ktoś zrobił, chociaż wcale nie musiał.

Samotność leczy się stopniowo. Przez pierwsze pięć lat samodzielnego mieszkania musiałem po prostu pobyć fizycznie sam, by wreszcie poczuć się bezpiecznie w promieniu dwóch metrów od własnego łóżka. Mama mojej ówczesnej koleżanki zaprosiła mnie kiedyś na Wigilię – jedną z tych skromnych, w których uczestniczą tylko domownicy – a ja nie skorzystałem, bo to już było za wiele. Kolejne pięć lat zajęło stopniowe wprawianie się w byciu wśród ludzi, czyli wszystkie te proste rzeczy, które innym przychodzą bez namysłu, jak picie herbaty, rozmowa o czymkolwiek i okazywanie zainteresowania.

Samotność polega na niedostatku więzi z innymi ludźmi, a właśnie więzi są potrzebne, żeby ją wyleczyć. To jest błędne koło, ale kiedy już ruszy, samo z siebie rozpędza się coraz bardziej. W tym roku doświadczam zmian lawinowych, przez które sam siebie troszkę nie poznaję. Moi znajomi – ci, których znam piętnaście lat i ci, których znam pięć miesięcy – mogą być z siebie dumni, ponieważ wspólnym wysiłkiem dali mi nowe życie.

Jednym ze skutków ubocznych jest to, że Święta przestały być dla mnie punktem odniesienia. Chcecie świętować – na zdrowie! W tym roku nie drażni mnie nawet „Last Christmas” w centrum handlowym. Na Wigilię się wybieram, skoro mam z kim i dokąd. Spotkam miłych ludzi, pomogę trochę w kuchni, inaczej mówiąc przydam się do czegoś i sam też skorzystam z gościnności. Ćwiczenie więzi jest miłe, gdy nie ciąży na nich przymus.

Chciałbym myśleć o tym wpisie jako prezencie dla osób samotnych i dla tych, które nie chcą, by inni byli samotni. Wielka Asymetryczna Wymiana Życzliwości jest łatwa do wdrożenia i mało kosztuje, ponieważ opiera się na robieniu dla innych tego, co łatwe, a przyjmowaniu pomocy w tym, co trudne. Ci, którym pomagamy, nie muszą być tymi, którzy nam pomagają. To nie tylko sposób budowania więzi, ale również znaczna oszczędność czasu, zwłaszcza że nie trzeba niczego księgować.

Jeżeli rozważacie w tym roku postanowienia, spróbujcie może takiego, by Wielką Asymetryczną Wymianę Życzliwości wdrożyć wśród znajomych. A jeśli mógłbym Wam czegoś na Święta życzyć, to tego, żebyście już nic nie musieli.

Jacek

Prowadzi studio działalności okołogrowej Inżynieria Wszechświetności i tam m.in. pisze więcej o grach. Autor podręcznika Level design dla początkujących. Twórczość Jacka można wspierać na Patronite. → facebook → twitter