bębenek

Komu wolno chcieć

Jedną z rzeczy, które w dzisiejszych czasach trzeba w kółko wałkować, jest prawo do mówienia „nie”. Jednak trudno nam będzie ogarnąć ten temat, dopóki nie przyjrzymy się słowu, które się z „nie” dopełnia, mianowicie: „chcę”.

Kiedy miałem 12 lat, mieszkałem w jednym pokoju z moim bratem. We dwóch zachcieliśmy przemeblować nasz pokój. Chodziło głównie o obrócenie jednego z regałów prostopadle do ściany, tak żeby podzielić pokój na częściowo odosobnione połówki. Regał był ciężki i wypchany pod sufit książkami, więc zwróciliśmy się z naszym pomysłem do rodziców, którzy urządzili nam o to gigantyczną awanturę. Ich argumentacja sprowadzała się do tego, co dziś nazywamy zarzutem roszczeniowości, czyli oczekiwania rzeczy, których nie mamy prawa chcieć.

Chciałbym na tym przykładzie omówić, jak działa oczekiwanie. Załóżmy, że punktem wyjścia jest rzecz, której chcemy, taka jak przesunięcie regału. W takim wypadku na ogół zadajemy po kolei następujące pytania:

  • Czy mamy prawo chcieć tej rzeczy? Czy mam prawo chcieć przesunąć regał? A zająć cały salon? A wyrzucić współdomowników z mieszkania?
  • Jeżeli mam prawo danej rzeczy chcieć, to na kim spoczywa odpowiedzialność za to, żebym ją dostał? Na mnie samym, czy na moim otoczeniu? Zwracam Waszą uwagę na ten punkt i jeszcze do niego wrócę, ponieważ kryje się w nim perfidna pułapka.
  • Jeżeli wiem już, na kim spoczywa odpowiedzialność, to jakie działania są obowiązkiem tego kogoś? Inaczej mówiąc: co ta osoba „mogłaby” zrobić w tej sprawie, a co „powinna”?
  • Jeżeli wiem, jakie działania są obowiązkiem tej osoby, to czy odpowiedzialność kończy się na wykonaniu tych działań, czy też na osiągnięciu zamierzonego rezultatu, inaczej mówiąc na sprawieniu, że mam to, czego chcę?

Chcieliśmy z bratem, żeby regał w naszym pokoju znalazł się w innym miejscu. Nie umieliśmy sami go przesunąć, dlatego też w wypadku, gdybyśmy mieli prawo do chcenia, odpowiedzialność za nie spoczywałaby na kimś innym, mianowicie na moich rodzicach. Można by się z niej wywiązać na kilka sposobów, na przykład przesunąć regał, ale także podpowiedzieć synom, żeby go najpierw opróżnili. Sprawa zostałaby zamknięta, gdy regał znalazłby się na swoim miejscu.

Co ma zrobić rodzic, nie chce zajmować się taką sprawą, powiedzmy dlatego, że regał jest ciężki, a rodzic jest zmęczony? Może powiedzieć dzieciom: „nie przesuniemy regału, bo nie mam na to ochoty”, ale czujemy intuicyjnie, że to nas niekoniecznie przekonuje, ponieważ w praktyce osób dorosłych na taką odpowiedź słyszymy niejednokrotnie: „ale dlaczego? Co ci szkodzi? Nie możesz znaleźć na to pół godziny? Nie możesz zrobić tego jutro? Nie możesz zatrudnić sąsiada?”. W obyczaju przyjętym w naszej kulturze osoba, którą postrzegamy jako odpowiedzialną za daną rzecz, bardzo często musi się tłumaczyć z tego, że nie chce za nią odpowiadać, nawet jeśli sama sobie tej odpowiedzialności nie wybrała.

Zamiast się tłumaczyć z takiej narzuconej odpowiedzialności, dużo prościej przerzucić odpowiedzialność na tego, kto wyraża chcenie: niech sam tłumaczy, że ma prawo chcieć! Do tego służy zarzut roszczeniowości. Dodajmy jeszcze odrobinę przemocowości i już widzimy, czemu samo wyrażenie chcenia kończy się awanturą: dyskusja zostaje zamknięta, zanim się zacznie na dobre. W przeciwnym razie ktoś mógłby nam jeszcze udowodnić, że faktycznie jakieś prawo do chcenia posiada, i odbić piłeczkę od nas. Tak sobie radzą nie tylko rodzice z dziećmi, ale również politycy partii rządzących z opozycją, oligarchie z ludem i w ogóle silniejsi ze słabszymi.

W razie gdyby nie udało nam się przed daną odpowiedzialnością uchylić, jest jeszcze druga sztuczka, czyli przerzucanie. Chcesz zarabiać więcej? Znakomicie: załóż firmę, weź kredyt, kup karton paróweczek i sprzedaj z zyskiem. Chcesz przesunąć regał w swoim pokoju? Marsz na siłownię.

Przyda nam się w tym miejscu rozróżnienie między chceniem a oczekiwaniem. Chcieć – to po prostu tyle. Oczekiwać, to znaczy przypisywać komuś odpowiedzialność za realizację naszej chęci.

Rozróżnienie na chcenie i oczekiwanie jest nieintuicyjne, ponieważ na co dzień te dwa pojęcia są sprzężone. Powód ku temu jest praktyczny, a większość z Was już go zna z doświadczenia, chociażby z typowego zebrania. Spotyka się kilka czy kilkanaście osób i wspólnie ustalają, że coś trzeba zrobić. Ponieważ jednak nie wskazują, kto to zrobi, jak zrobi ani na kiedy, to na „ustaleniu” się kończy. Pół roku później ktoś przytomny zapyta na kolejnym zebraniu, dlaczego wciąż nic nie zostało zrobione, ale znów nikt nie wskaże, kto ma coś zrobić, jak i na kiedy, więc cykl się powtórzy.

Odpowiedzialność jest więc kluczowa dla realizacji zamierzeń. Bez oczekiwania możemy sobie chcieć wyłącznie dla samej przyjemności z chcenia, inaczej mówiąc – marzyć. Marzenia są oczywiście super, ale jednak zgodzimy się, że marzyć o rzeczy a mieć tę rzecz to dwie zupełnie różne historie.

Zapytajcie ludzi, kto, czego i od kogo ma prawo oczekiwać w ich kraju, a dowiecie się, w jakim żyją ustroju. W dyktaturze jest ktoś, kto może oczekiwać wszystkiego od wszystkich, podczas gdy oni nie mogą oczekiwać niczego w zamian. W oligarchii obowiązuje podział na tych, którym wolno oczekiwać więcej i tych, którzy mogą mniej. W demokracji prawo do oczekiwań mają wszyscy.

Mit kowala własnego losu, takiego co weźmie kredyt i dorobi się na paróweczkach, to sprytny sposób na maskowanie oligarchii jako demokracji. Za ograniczeniem mówiącym, że każdy może oczekiwać tylko od siebie, nie idą narzędzia służące do realizacji oczekiwań: idziemy do banku po kredyt na paróweczki, ale odchodzimy z kwitkiem, bo bank za nisko ocenia naszą wypłacalność. Następuje cichy podział na ludzi, którzy potrzebne narzędzia już mają, oraz tych, którzy ich nigdy nie dostaną, „bo się im nie należą”, co oznacza, że ich oczekiwania na zawsze pozostaną w zawieszeniu.

Skutkiem tego żyjemy w świecie, w którym sam fakt, że ktoś czegoś chce, okazuje się niebezpieczny. Skoro chce, to za chwilkę może mieć pomysł, żeby czegoś od kogoś oczekiwać – kto wie, może nawet od nas. Otwarte mówienie o chęciach jest zapowiedzią wysiłku, poświęcenia lub kosztu. Dlatego często już sam fakt, że ktoś mówi o swoim chceniu, odruchowo traktujemy tak, jakby ten ktoś już teraz nam coś zabrał.

Perfidna pułapka ukryta w tym rozumowaniu uderza w nas tam, gdzie decyzja o tym, czy czegoś chcemy, czy nie, nie należy do nas. Nie można nie chcieć oddychać, jeść albo pić, chyba że chcemy umrzeć. Nie można też wyłączyć na zawołanie popędu płciowego, a co najwyżej trenować obojętność na niego.

Popęd jest w związku z tym bardzo ciekawym przypadkiem szczególnym, który teraz omówię, bo będzie mi potrzebny do przyszłych artykułów. Nasza kultura obudowała go grubą warstwą norm i bezpieczników, ale te normy są w wielu przypadkach toksyczne, ponieważ brakuje w nich pewnego kluczowego spostrzeżenia.

Kultura mówi kobietom co innego niż mężczyznom. Kobiety tradycyjnie uczy się nie oczekiwać seksu i już to powinno nam zapalać alarmową lampkę, bo ze wzmianki o ustrojach już wiemy, że oczekiwań odmawia się tym, których postrzegamy jako podporządkowanych. Mężczyzn z kolei do seksu się zachęca, po czym robi im się krzywdę jednym z dwóch domyślnych mechanizmów oczekiwania. Odpowiedzialnością za realizację popędu można obciążyć samego mężczyznę, a więc uczynić nieudacznikiem każdego, kto nie znajdzie sobie partnerki. Można też przenieść odpowiedzialność na otoczenie, słowem – na kobietę, z którą mężczyzna chce współżyć, i kazać jej się tłumaczyć z tego, że nie współżyła. Jednocześnie skoro mężczyzna na mocy normy kulturowej ma prawo chcieć seksu, to na kobietę przechodzi ciężar dowodu, że w danym wypadku takiego prawa nie miał, a w szczególności, że doszło do próby gwałtu.

Jeżeli zgadzamy się, że to jest patologia lub przynajmniej mechanizm patogenny, to musimy poszukać nowego pomysłu na związek między chceniem, marzeniem i oczekiwaniem. Nie możemy sobie pozwolić na życie w świecie bez oczekiwań, ale możemy nauczyć się rozpoznawać sytuacje, w których oczekiwanie nie jest przypięte do nikogo. W jakże codziennej sytuacji, gdy jedna osoba chce się przespać z drugą, ale nie odwrotnie, oczekiwanie po prostu nie spoczywa na żadnej z nich. Gdy powiemy to na głos, dużo łatwiej przychodzi nam świadome przeniesienie chęci do sfery marzeń, które od chęci różnią się tym, że nie musimy ich sobie odmawiać, tak długo jak odróżniamy marzenie od rzeczywistości. Ale także przeciwnie: gdy widzimy, że dana chęć została „osierocona”, to od razu zauważamy, że albo musimy sami podjąć odpowiedzialność za nią, albo namówić kogoś, żeby się nią zajął.

Kluczowe wydaje mi się wyrobienie nawyku oddzielania oczekiwania od chcenia. To, że ktoś coś „może”, nie znaczy, że „powinien”. Jednocześnie to, że wiemy, że coś powinno być zrobione, nie znaczy, że wiemy, kto to zrobi. Czasami „nikt” to zupełnie dobra odpowiedź, a także sygnał, że należy przenieść daną chęć do sfery marzeń – a może przeciwnie, rozpocząć dyskusję nad złożeniem odpowiedzialności na czyjeś ręce.

Jedno, czego jestem mocno pewien, to że dyskusja o podjęciu „niczyjej” odpowiedzialności może mieć tylko dwa rezultaty: albo wolontariat, albo głosowanie. Narzucanie czy też wymuszanie odpowiedzialności to droga do przemocy lub dyktatury. Jednocześnie jeżeli taki ustrój ma działać sprawnie, to nie możemy dyskusji nad każdą nową odpowiedzialnością zaczynać od nowa. Potrzebujemy mechanizmu odpowiedzialności zbiorczej, choć nie zbiorowej. Na przykład gdy podejmuję mandat europosła, to zobowiązuję się do pewnych rzeczy na okres całej kadencji. Jeśli zostaję rodzicem, to z założeniem, że moja odpowiedzialność potrwa około dwudziestu lat. A jeśli zbliżam się do kogoś na tyle, by w grę wchodził seks, to… wkraczam na trudny teren, do opisania którego będzie mi potrzebny cały osobny artykuł. 😉

Jacek

Prowadzi studio działalności okołogrowej Inżynieria Wszechświetności i tam m.in. pisze więcej o grach. Autor podręcznika Level design dla początkujących. Twórczość Jacka można wspierać na Patronite. → facebook → twitter