gry

Doom

Niedawno ukazał się nowy Doom. Podobno odwołuje się do korzeni, to znaczy gra się w niego tak, jak się grało w oryginalnego Dooma, a nie tak, jak się gra we współczesne wielkobudżetowe strzelanki. Podobno działa to całkiem nieźle! Powrót do korzeni widać również w czym innym: gracze z chichotem wymieniają się plotkami o “satanistycznych przekazach” ukrytych w ścieżce dźwiękowej.

Oryginalny Doom ukazał się nieco ponad 20 lat temu i wtedy też takie plotki powtarzano. Jednak graczom nie było do śmiechu, ponieważ były to wygłaszane śmiertelnie serio zarzuty, przez które grom groziła cenzura. Doom szybko stał się tematem pełnych troski artykułów pisanych przez ludzi, którzy w niego nie grali, ale za to widzieli dużo pentagramów i demonów na zrzutach ekranowych. W grach dopatrywano się źródła zgorszenia i demoralizacji młodzieży. Niektóre z formułowanych wtedy zarzutów były niekoniecznie słuszne, ale przynajmniej na tyle sensowne, że do dziś są przedmiotem badań. Inne, na przykład plotki o “satanistycznych przekazach”, były zupełnie kuriozalne.

Mi samemu granie w Dooma zupełnie nie przeszkadzało w przynoszeniu ze szkoły świadectw z paskiem, dlatego zawdzięczam mu wspomnienie jednego z pierwszych dysonansów poznawczych. Mianowicie był to dysonans między tym, co wiedziałem o grach z własnego doświadczenia, a tym, co o nich wtedy wypisywała Gazeta Wyborcza.

Minęło 20 lat i dożyliśmy czasów, gdy konserwatywno-obskurancki rząd obsadzony przez paranoicznych nacjonalistów ładuje kilkadziesiąt milionów złotych w dofinansowanie branży gier komputerowych i bardzo się tym chwali. Dziś gry kojarzą się z nowoczesnością i dużymi pieniędzmi, zwłaszcza odkąd przebojowe produkcje za duże pieniądze są produkowane (sporadycznie) także w Polsce. Kiedy poprzedni prezydent innemu prezydentowi dał w prezencie egzemplarz jednej z takich gier, nikomu u nas nie przyszło do głowy wszczynać awantury, że przecież w tej grze są gołe baby.

Nie ulega wątpliwości, że gry mają już moralne alibi. Ich miejsce w ekosystemie narracji medialnych zajęły mniejszości tęczowe, a więc temat z zupełnie innej beczki. Żeby było zabawniej, mniejszości są atakowane przez niektóre (niszowe) kręgi związane z grami jako zagrożenie dla czystości tej formy rozrywki. Chciałoby się wręcz powiedzieć, że stawia się środowiskom LGBT zarzut demoralizowania (grającej) młodzieży.

Warto zapytać: jak to się dzieje, że w przestrzeni publicznej zawsze funkcjonuje jakiś chłopiec do bicia? Czy aby na pewno złorzeczymy na niego z powodu jego cech, czy też po prostu lubimy się nad czymś trochę popastwić? Skoro gry mogły w 20 lat zmienić się z wroga publicznego w latarnię postępu, to w jakim świetle stawia to tropicieli demoralizacji sprzed dwudziestu lat? Czy ich kolejne nagonki nie stają się tym samym niepoważne? A może prawdziwą “demoralizacją młodzieży” jest właśnie to wieczne straszenie?


republikacja z facebook.com/jzwesolowski/posts/646512925530047

Jacek

Prowadzi studio działalności okołogrowej Inżynieria Wszechświetności i tam m.in. pisze więcej o grach. Autor podręcznika Level design dla początkujących. Twórczość Jacka można wspierać na Patronite. → facebook → twitter