Miarki
Według spisu przeprowadzonego w Wielkiej Brytanii w roku 2011 znajdowało się tam wtedy około 650 tysięcy Polaków. Zakładam roboczo, z braku lepszych danych, że ta liczba nie zmieniła się znacząco przez ostatnie cztery lata.
Według danych PKW z ostatnich wyborów parlamentarnych liczba uprawnionych do głosowania na terenie Wielkiej Brytanii wyniosła około 63 tysięcy osób.
Nie ma powodu wątpić w którąkolwiek z tych statystyk. Różnica wynika, jak sądzę, z dwóch rzeczy: z tego, że część z owych 650 tysięcy nie ma jeszcze 18 lat oraz z tego, że aby zyskać możliwość głosowania za granicą, trzeba się zarejestrować.
Kiedy więc mówimy, że na PiS w Wielkiej Brytanii głosowało 23% osób, które po ostatnich wypowiedziach Waszczykowskiego mogą czuć się zawiedzione, to musimy pamiętać, że jest to w praktyce tylko kilkanaście tysięcy głosów. Emigranci nie głosują. W rezultacie można ich ignorować, a więc również, mówiąc bardziej poetycko, “sprzedać za czołgi”.
Proponuję w najbliższych miesiącach przykładać tę miarę do kolejnych wykluczeń, na które odważy się rząd. Czy grupa, którą bierze na celownik, jest dobrze zorganizowana? Czy ma jedną, silną reprezentację, czy też jest podzielona? Kto się za tą grupą wstawia?
Konsolidowanie poparcia, jak również ugrywanie różnych politycznych spraw (jak bazy NATO), kosztem słabych i odizolowanych, jest tanie i skuteczne pod jednym warunkiem: że nikt się ze słabymi nie utożsamia. W Polsce ten warunek jest spełniony, ponieważ generalnie nie utożsamiamy się z nikim poza naszą własną, dosyć wąsko rozumianą grupą interesu. W polityce dominuje myślenie konfrontacyjne, w którym dla liberałów ludzie mało zarabiający są leniami, dla socjalistów przedsiębiorcy są złodziejami, dla konserwatystów niewierzący są zboczeńcami i tak dalej.
(zaiste, jestem o, taki malutki kroczek od tego, żeby zacząć blokować ludzi za użycie słowa “pierdololo” na określenie poglądów adwersarzy)
Powoli wykluwa się w Polsce świadomość potrzeby skoordynowanego współdziałania, jednak póki co wyraża się ona wezwaniami do “jedności” rozumianej jako podporządkowanie: ja wiem, jak wszystko powinno działać, a wszyscy inni, w imię jedności i wyższej sprawy, powinni schować swoje pomysły do piwnicy i stać się bardziej tacy jak ja. To nie ma szans powodzenia, bo nie dość, że każdy ciągnie w swoją stronę, to jeszcze tym słabym i potencjalnie uciśnionym bardziej się kalkuluje samotnie walczyć z rządem, i a nuż coś ugrać, niż dobrowolnie złożyć broń wobec rzekomych sojuszników.
Nie czuję się na siłach definiować, co inni “powinni” z tym zrobić, tym bardziej że inni i tak każą mi tę definicję zastosować w charakterze czopka. Zamiast tego zastanawiam się, co mogę zrobić ja. Jest mi o tyle łatwiej, że zgodnie z powyższą klasyfikacją zaliczam się do zboczonych, leniwych złodziei, więc kiedy ktoś mierzy w mało zarabiających, niewierzących lub przedsiębiorców, czuję się, jakby i mnie brano na celownik. W przyszłości postaram się bardziej ćwiczyć ten mięsień i spróbować poczuć się emigrantem, górnikiem, ekologiem, gospodynią wiejską i tak dalej. Mam ambicję, by poglądy, które żywię, i rozwiązania, które proponuję, były dobre nie tylko dla mnie, ale dla każdego.
republikacja z: facebook.com/jzwesolowski/posts/575988972582443