cokolwiek

Lokalne wioski

We wtorek byłem na jednym z tych modnych spotkań integracyjnych dla młodych, ambitnych przedstawicieli szeroko pojętej branży software’owej. Zazwyczaj nie bywam, bo mam przykre doświadczenia z warszawską subkulturą startupową. Tym razem zależało mi, bo w spotkaniu uczestniczyli moi sympatyczni klienci z Poznania.

Na spotkaniu zdarzyły się dwie rzeczy, z których jedna mnie rozbawiła, a druga zdziwiła. Dla kontekstu muszę dodać, że sam pracuję w “branży software’owej”. Co prawda w grach komputerowych warstwa programistyczna jest podporządkowana warstwie, powiedzmy górnolotnie, artystycznej, ale z przyczyn historycznych środowisko autorów gier “wypączkowało” ze środowiska inżynierów oprogramowania. Sam jestem informatykiem z wykształcenia. W wielu studiach gamedevowych wciąż myśli się o grze jak o technologii, a nie jak o utworze (nb. jest to jedna z rzeczy, które staram się zmienić, prowadząc własną działalność). Stąd we wtorek spodziewałem się, że trafię na ludzi o znajomym podejściu do życia i pracy.

Rzeczywistość okazała się bliższa wizycie w sąsiednim wymiarze: mieszkają w nim ci sami ludzie co u nas, tylko z jakiegoś powodu samochody jeżdżą lewostronnie, a ostatnim krzykiem mody są spodnie z prawą nogawką dłuższą od lewej.

Rzeczą, która mnie rozbawiła, była dłuższa wymiana uwag o narzędziach, których występujący na spotkaniu paneliści używają w swoich firmach. Padło wiele nazw, widownia kiwała głowami ze zrozumieniem i dało się wyczuć konsensus, że pewne technologie i aplikacje mają rangę oczywistości. Wszyscy ich używają. O większości z nich usłyszałem po raz pierwszy w życiu. “Zestaw obowiązkowy” w moim wymiarze jest zupełnie inny.

Rzeczą, która mnie zdziwiła, ale w pozytywnym sensie, było to, że wszyscy byli dla siebie mili w niewymuszony sposób. Na przykład paneliści kilkukrotnie się ze sobą nie zgadzali, ale ani nie byli dla siebie nieuprzejmi, ani nie próbowali udowadniać sobie nawzajem głupoty, ani nie próbowali podporządkować sobie rozmówców, ani nie traktowali dyskusji jak pojedynku. Co więcej, w którymś momencie zacząłem odnosić wrażenie, że oni… naprawdę wierzą, że zasadniczym celem ich pracy jest stworzenie potrzebnego i pożytecznego produktu. To było jakieś takie… uczciwe. Nie jestem do tego przyzwyczajony.

Tymczasem w mojej “branży” dosłownie w tej chwili mam w strumieniach dwa wątki ze standardowego zestawu dramatycznego: ktoś komuś zarzuca jakieś świństwo, ktoś kogoś nie lubi, komuś coś nie wyszło i ktoś inny się z tego cieszy, ktoś publicznie dyskredytuje czyjąś inicjatywę… branża growa to osobny, bardziej toksyczny wymiar. A przecież ci ludzie kończyli te same kierunki na tych samych uczelniach.

Wydaje mi się, że ta anegdota pokazuje, że “globalna wioska” jest mimo wszystko iluzją. Mówimy tutaj konkretnie o ludziach siedzących po uszy w najnowszych technologiach, dla których korzystanie ze smartfona jest równie naturalne co wiązanie sznurowadeł. I ci ludzie, mieszkając obok siebie i będąc dosyć wąsko zdefiniowaną grupą zawodową, mimo to żyją w co najmniej dwóch osobnych wioskach, między którymi nie ma wymiany. Są one na tyle odizolowane od siebie, że wypracowały odmienne nawyki zawodowe i normy społeczne. Ludzie z tych kręgów mają znajomych z podobnymi sobie w Londynie, Nowym Jorku i Tokio, ale nie bardzo orientują się w pracy podobnych sobie mieszkających dwie przecznice obok.

Widzę w tym poszlakę do rozwiązania problemów zupełnie innej treści. Na zbliżonej zasadzie w globalnej wiosce liberał czy socjalista z Krakowa jest w kontakcie z podobnym sobie z Madrytu lub San Francisco, mimo że w rzeczywistości ma dużo więcej wspólnego z tym drugim z Krakowa. Łatwiej nam idzie nawiązywanie kontaktów z obcymi spełniającymi pewne kryteria niż z sąsiadami.

Nie chodzi mi tu o nawoływania, żebyśmy siebie nawzajem polubili ponad podziałami, tylko o to, żebyśmy zwracali większą uwagę na swoje “lokalne wioski”, bo możemy się z tego bardzo wiele dowiedzieć. Ja z wtorkowego spotkania wyniosłem wiedzę o pewnej aplikacji, która może mi się przydać, oraz poczucie, że w Polsce, wbrew pozorom, są ludzie, z którymi można robić uczciwe interesy. Czyż nie wspaniale byłoby znaleźć analogiczne korzyści w polityce? Nie mamy w niej przecież komfortu życia w osobnych wymiarach.


republikacja z: facebook.com/jzwesolowski/posts/594302667417740

Jacek

Prowadzi studio działalności okołogrowej Inżynieria Wszechświetności i tam m.in. pisze więcej o grach. Autor podręcznika Level design dla początkujących. Twórczość Jacka można wspierać na Patronite. → facebook → twitter