Gra snów o potędze
Gry komputerowe, w które sam czasami gram, ale nie chciałbym ich produkować, często kręcą się wokół zastępczych form agresji. Załączony zrzut ekranowy pochodzi z “Europa Universalis IV”, rozbudowanego symulatora bezwzględnego imperialisty. Da się w niego grać pacyfistycznie, ale jest to nudne. Zachęty w tej grze rozmyślnie, choć zapewne bezrefleksyjnie, ułożono z myślą o dążeniu do podbicia wszystkiego, co się rusza.
Skutkiem tego na przykład w mojej bieżącej rozgrywce Rzeczpospolita Obojga Narodów w roku 1791 sięga Lubeki na zachodzie, Jarosławia nad Wołgą na wschodzie, Newy na północy i wyspy Chios na południu. Sterowani przez algorytm Francuzi też, jak widać, poszaleli, Otomani nie zostali w tyle. Czechom i Szwedom, a nawet papieżowi, również poszło całkiem nieźle.
(ze Skandynawią, Riazaniem i Krymem mam sojusze, głównie dla świętego spokoju zainteresowanych – ja nie chcę się bić na dwa fronty, a oni się mnie boją)
Jeżeli ktoś lubi niespieszną rozgrywkę, knucie i cyzelowanie wartości liczbowych w skomplikowanych tabelkach, to taka gra jest znakomitą formą historycznej pornografii. Każdy, kto potrzebowałby podleczyć kompleksy związane z licznymi wojnami przegranymi przez faktyczną Rzeczpospolitą, może sobie zafundować sen o potędze. Jest nawet opcja, “curtail the nobility”, która zmienia Rzeczpospolitą w monarchię despotyczną. Nie ma niestety opcji “uwłaszczenie chłopstwa” ani “powszechna edukacja”. Pod koniec XVIII w. nie ujawniają się ruchy rewolucyjne, bo gra jest zaskakująco ślepa na przemiany społeczne tamtego czasu. Żeby je sensownie uwzględnić, musiałaby bardziej szczegółowo symulować kulturę i ekonomię, od czego się uchyla, bo przecież nie po to gracz tu przyszedł, żeby kulturzyć, tylko żeby się bić.
Gry takie jak ta nie są problemem same w sobie. Oczywiście dopuszczają się ordynarnego filtrowania rzeczywistości, ale nie roszczą sobie pretensji do miana jej reprezentantów. Jest to fikcja luźno oparta na faktach i tak też jest traktowana przez odbiorców. Wypada docenić oferowaną tu okazję do rozładowania pewnych emocji. Lepiej śnić sny o potędze w grze niż w rzeczywistości.
Problemem jest niedobór gier reprezentujących odmienną wrażliwość, na przykład takich, w których zachęty układano by z myślą o godzeniu interesów mieszkańców danego kraju (ciekawym przykładem takiej gry jest “Democracy”). Powstał rodzaj błędnego koła: trudno taką grę stworzyć, ponieważ trudno ją sobie wyobrazić, ale trudno ją sobie wyobrazić, ponieważ nie mamy w tym wprawy, a nie mamy w tym wprawy, ponieważ nie robi się takich gier. Podboje ćwiczymy zresztą przy wielu okazjach: nie tylko grach, ale także w kinie i w literaturze. Cóż robią bohaterowie powieści przygodowych? Walczą na śmierć i życie z bezwzględnymi zbrodniarzami. A cóż robią bohaterowie filmów akcji? Walczą z kolejnym wcieleniem nazistów, których wszakże nie analizują pod kątem pobudek czy moralności, lecz po prostu definiują jako kogoś, kogo wolno zabijać bez wyrzutów sumienia.
Pewną ironią losu jest to, że ludziom, którzy rączo rzucają się do piętnowania “przemocy w grach” (zazwyczaj tej dosłownej, typu krew i flaki, obecnej w strzelankach), na ogół jest z tym stanem rzeczy bardzo wygodnie. Ale nie oszukujmy się, że mamy tu jakąś moralną wyższość. Mi też łatwiej byłoby popaść w zastany schemat. Za grę taką jak “Europa Universalis” mógłbym się zabrać od ręki. Nad grą taką jak “Democracy” musiałbym się wysilić.
republikacja z facebook.com/jzwesolowski/posts/670506143130725