Sprzeciw i wykluczenie
Nie jestem entuzjastą dużych firm władających monopolem na dany kanał komunikacyjny i regulujących według własnego uważania, co w tym kanale może się znaleźć, a co nie.
Czasami decyzje takich monopoli są dla nas korzystne, tak jak w przypadku, gdy całe stadko nienawistnych łobuzów spod znaku pięciu piw musi zabrać swoje zabawki do innej piaskownicy, bo ktoś się nie nabrał na ich pseudopatriotyczny kamuflaż. W innych przypadkach jest wręcz przeciwnie, na przykład wtedy, gdy nie można zamieścić zdjęcia damskiego sutka, bo jest ono z automatu traktowane jak pornografia, albo wtedy, gdy ze sklepu internetowego usuwana jest niszowa, artystyczna gra, dlatego że porusza trudny temat i komuś coś się źle skojarzyło (Apple miało w tym względzie złą passę w zeszłym roku).
Wolność do działania, wolność od działania
Ścierają się tu dwie wartości:
- Z jednej strony, człowiek czy grupa ludzi nie powinien być zmuszany do współudziału, choćby biernego, w czymś, czego nie pochwala. Sporo o tym myślę, ponieważ Inżynieria między innymi produkuje gry na zamówienie. Bardzo chciałbym mieć taką możliwość, że jeśli przyjdzie do mnie ktoś z zamówieniem na grę propagującą, dajmy na to, obowiązkową maturę z religii albo likwidację płacy minimalnej, to ja mu wtedy wskażę okno wyjściowe.
-
Z drugiej strony, nie należy odbierać człowiekowi ani grupie ludzi możliwości działania na rzecz czegoś, co pochwalają. Na przykład nie chciałbym, żeby Inżynieria miała kłopoty z wynajęciem serwera, czy też usługi kurierskiej, bo się komuś nie spodobało, że jedną z gier, które chcielibyśmy stworzyć, jest “Max Gender”.
Inaczej mówiąc, czynny sprzeciw powinien być dopuszczalny, ale nie powinno być dopuszczalnym czynne wykluczenie. Trudność praktyczna pojawia się, gdy sobie uzmysłowimy, że dopuszczalność nie powinna zależeć od sprawy, której dotyczy, wyjąwszy niewielki, zamknięty katalog idei, które są jawnie i precyzyjnie zakazane (inna rzecz, czy taki katalog powinien istnieć). A więc wypada powyższe przykłady odwrócić. Jeżeli odmawiam komuś zrobienia gry o likwidacji płacy minimalnej, to się zaledwie sprzeciwiam, ale jeśli wszyscy mu odmówią, to wtedy kogoś takiego wykluczono z medium gier komputerowych. I odwrotnie: chcę móc wysyłać swoje paczki kurierem, ale nie jest mi potrzebne do szczęścia ani do poczucia sprawiedliwości, żeby zmusić do przyjęcia zamówienia akurat tego kuriera, który się moją pracą brzydzi.
Kto ponosi winę?
Inaczej mówiąc, sprzeciw jest indywidualny, natomiast wykluczenie jest systemowe:
- jeżeli odmawiam komuś wykonania zamówienia i jestem jednym z wielu producentów gier na zamówienie, a nadto tylko ja jeden mam takie pomysły, to nie ma wykluczenia;
-
jeżeli odmawiam komuś wykonania zamówienia i mam monopol na wykonanie gier na zamówienie, to wykluczenie jest i można wskazać moją decyzję jako jego źródło;
-
jeżeli dogadam się z innymi producentami gier na zamówienie, że wszyscy odmawiamy przyjęcia danego zamówienia, to wykluczenie jest i można wskazać naszą zmowę jako jego źródło;
-
jeżeli każdy producent gier na zamówienie, niezależnie od pozostałych, nie rozmawiając z nimi o tym, odmówi wykonania danego zamówienia, to wtedy wykluczenie jest, ale nie można wskazać żadnej z tych indywidualnych decyzji jako jego źródła;
A więc znaczenie mojego sprzeciwu zależy od okoliczności. Tym samym od nich właśnie zależy, czy czynny sprzeciw powinien być dopuszczalny, czy nie.
Odpowiedzialność podąża za władzą
Sądzę, że można tę sprawę rozplątać, posługując się kilkoma rozróżnieniami pomocniczymi.
Pierwszym z nich jest rozróżnienie na usługi publiczne i prywatne. Hipotetyczne, państwowe studio developerskie, produkujące gry na zamówienie, nie powinno mieć możliwości odmowy wykonania zamówienia, które jest zgodne z prawem. Równocześnie powinno mieć możliwość wymagania od swoich pracowników, żeby się tej zasadzie podporządkowali. Praca w publicznym przedsiębiorstwie jest służbą społeczeństwu i jak każda służba wiąże się z dodatkowymi zobowiązaniami (miejmy nadzieję, że odpowiednio wynagrodzonymi). Zauważcie, że istnienie sprawnych, publicznych usług jest w tym wypadku korzystne dla ich prywatnych odpowiedników, ponieważ zwiększa ich swobodę działania. Żadna ewentualna zmowa nie może być skuteczna, a więc nie trzeba się obawiać posądzenia o nią, a więc można dowolnie kształtować produkt, przekaz i grupę docelową.
Drugim rozróżnieniem pomocniczym jest podział na kwestie poglądów i kwestie tożsamości. Jeżeli odmawiam wykonania usługi gejowi, ponieważ brzydzę się gejami, to sprzeciwiam się wobec faktu, że gej jest gejem, a więc oczekuję, że gej przestanie być sobą. W tym momencie czynnie sprzeciwiam się jego tożsamości, a to nie powinno być dopuszczalne, ponieważ tożsamość nie jest negocjowalna. Dopuszczalny powinien być za to czynny sprzeciw wobec poglądów, ponieważ one jak najbardziej negocjacjom podlegają. Przy tym rozróżnienie na tożsamość i poglądy nie jest łatwe w użyciu, bo poglądem jest na przykład to, czy uważamy, że małżeństwo jest maszynką do produkcji dzieci, czy też mechanizmem wzajemnego wsparcia dwóch kochających się osób. Kiedy do cukierni przychodzi gej z zamówieniem na tort na swój ślub, nie jesteśmy w stanie od ręki ocenić, czy odmawiając mu, cukiernik sprzeciwia się określonemu rozumieniu małżeństwa, czy też tożsamości geja. Różnica między “nie robię gier o walorach braku płacy minimalnej” a “nie robię gier dla kuców od Petru” jest w podobny sposób nieostra. Wydaje mi się jednak, że w rękach wykwalifikowanego arbitra, na przykład sądu, byłoby to przydatne kryterium, ponieważ sąd ma zarówno dobry wgląd w szczegóły danego przypadku, jak i narzędzia do jego oceny. Zauważcie też, że nigdzie w tym akapicie nie musiałem powołać się na zamknięty katalog tożsamości “chronionych”, aczkolwiek zgadzam się, że taki katalog pomaga w rozstrzyganiu sytuacji wątpliwych.
Trzecim rozróżnieniem jest monopol. Powinien istnieć mechanizm, który pozwala nałożyć na prywatnego monopolistę powinności usługodawcy publicznego, ponieważ de facto jest on usługodawcą publicznym. Od jego działań zależy funkcjonowanie społeczeństwa jako całości. A więc: dopóki Inżynieria jest zespołem kilkuosobowym, nikt nie powinien się nas czepiać. Jednak gdy pewnego dnia przejmiemy, dajmy na to, 40% rynku gier na zamówienie, powinien przyjść do nas list polecony z ministerstwa sprawiedliwości, w którym ministerstwo wlepia nam dodatkowe obowiązki z takiego a takiego paragrafu. Rzecz jasna powinno nam przysługiwać odwołanie do sądu, ale nie dawałbym sobie dużych szans (inna sprawa, że akurat w mojej branży stać się takim monopolistą byłoby niezwykle trudno).
Czwartym rozróżnieniem jest zaistnienie zmowy. Takich rzeczy nie udowadnia się łatwo, ale wydaje się, że można wymyślić zdroworozsądkowe przesłanki. Na przykład, jeżeli ktoś publicznie do zmowy nawołuje, na przykład rozpowszechnia deklarację przyłączenia się do określonego sprzeciwu, to jest to przesłanka za tym, że taka zmowa zaistniała. Uczestnictwo w niej można zarzucić przynajmniej tym, który “lajkowali” daną wypowiedź lub złożyli podpis, a później komuś odmówili. Jeżeli jednak ktoś, kto odmówił wykonania zamówienia, wskazał kogoś, kto je przyjmie, to ma “alibi”.
Zapomniana sztuka subtelnych rozróżnień
Jest mi trochę smutno, że w ogóle musimy dyskutować o takich rzeczach. Za bardzo przywykliśmy do myślenia o sporach w kategoriach dominacji silniejszego nad słabszym: zgrzytamy zębami, gdy nacjonaliści biją kogoś na ulicy i cieszymy się, gdy ich Facebook banuje. To nas w gruncie rzeczy pozbawia możliwości działania, bo gdy nacjonaliści są silniejsi i biją, to my tylko się przyglądamy, natomiast gdy są słabsi i dostają bana, to my uznajemy, że problem nacjonalistów został (miejscowo) rozwiązany. Kurczy się przestrzeń na polemikę z nacjonalistami i zwłaszcza na przekonywanie osób postronnych. Za bardzo skupiamy się na sprzeciwie wobec cudzych poglądów, a za mało na propagowaniu własnych.
Być może martwiłbym się tym mniej, gdyby chodziło tylko o nacjonalistów, ponieważ, jeśli mam być uczciwy, sam uważam ich za ekstremę, która przekracza granice dopuszczalności. Ale dyskusje polityczne na naszych oczach coraz bardziej się polaryzują, a my coraz mniej rozróżniamy pomiędzy:
- nacjonalistą mrugającym okiem, że to tylko pięć piw,
-
wkurzonym młodzieńcem z podupadłego miasta, który chciałby poczuć się dumny z czegoś,
-
wychowanym bardzo tradycyjnie agitatorem, który trochę wierzy na wyrost, a trochę nie ogarnia,
-
i wreszcie kimś zupełnie postronnym, kto nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć, ale akurat takie poglądy miał pod ręką i na oko wydały mu się sensowne.
Nie rozwiążemy problemów dręczących polską duszę metodą siłowego wpychania tej duszy w pudełko, do którego ona nie pasuje. Musimy mniej na sobie wymuszać, a więcej na siebie oddziaływać. Bardzo chętnie zrobię o tym grę na zamówienie.