Demonstracja 24 czerwca 2017
Skończyła się moja dobra passa: nie dość, że mi na marszu dla puszczy ktoś cyknął fotkę, to jeszcze portretową, zastępując mi przy tym drogę i naruszając obiektywem strefę prywatności. Takie zdarzenia uzmysławiają mi, że (uwaga, wstydliwe wyznanie) chciałbym mieć fuchę polegającą na stawaniu na skrzynce po jabłkach i opowiadaniu ludziom różnych ważnych rzeczy, ale jednocześnie zupełnie się do tego nie nadaję.
Chciałbym mieć takie rzeczy w nosie w podobnym stopniu co Adrian Zandberg, którego ostatnio często zastaję na tym, że właśnie komuś pozuje do selfiacza, albo też udziela wywiadu po angielsku. Zandberg może sobie i nie być liderem Razem, ale z pewnością dorobił się statusu celebryty. Współgra mi to z niedawnymi plotkami o jego starcie w wyborach na prezydenta Warszawy, bo faktycznie: jeżeli ktoś może pozyskać to stanowisko w imieniu i na rzecz lewicy, to Adrian Zandberg ze swoim kapitałem społecznym ma od ręki lepszy start niż ktokolwiek inny (włącznie z Barbarą Nowacką).
Na marszu spora frekwencja: według mojego oszacowania przyszło sześć tysięcy osób. Większe demonstracje widuje się w tym mieście tylko gdy są przygotowywane od dłuższego czasu lub jeśli płyną na fali gwałtownego wzburzenia. W ogóle zresztą mam wrażenie, że sukces demonstracji jest nie wtedy, gdy przychodzi dużo ludzi, lecz wtedy, gdy przychodzi więcej, niż się spodziewano. Ja spodziewałem się dziś półtora tysiąca.
Zastanawiam się, z czego ten sukces wypływa i dochodzę do wniosku, że na pewno pomógł fakt, że sprawa jest mało kontrowersyjna. Kto z Was umie sobie wyobrazić, że mógłby kiedyś chcieć ściąć drzewo w lesie? A kto umie sobie wyobrazić, mógłby kiedyś chcieć nie płacić ZUS-u pracowników? Gdyby zorganizować demonstrację z żądaniem przywrócenia godności prekariatowi, od razu zaczęłoby się dzielenie włosa na czworo. Tutaj nie bardzo jest co dzielić: krzyczy się “cała puszcza parkiem narodowym!” i już, kto bogatemu zabroni, zwłaszcza gdy stoi się w środku przepięknego, kameralnego parku w zacisznej okolicy.
Z drugiej strony, taka na przykład aborcja ma swoich przeciwników, i to nawet sporo, a też na demonstracjach były tłumy. Musi więc zachodzić coś jeszcze i wydaje mi się, że tym czymś jest wiarygodny parasol organizacji pozarządowej. Dzisiejsza demonstracja nie była robiona przez, powiedzmy, Zielonych, tylko przez Greenpeace. Aktywiści ekologiczni zresztą w ogóle są wiarygodni za sprawą swoich udanych blokad. Wyznaczają nimi pewien pułap oczekiwań wobec otoczenia: goście siedzą w lesie i przykuwają się do maszyn, a ja się na marsz nie przejdę? Podobny oddźwięk znalazło miasteczko Razem pod KPRM półtora roku temu. Wydaje mi się, że warto takie hece urządzać bardziej regularnie.
Swoją drogą, wokół gmachu ministerstwa sporo policji. Aż się zdziwiłem, bo przecież to nie jest sprawa, w której można spodziewać się kontrdemonstracji, czy też szturmów. Pamiętam, jak rok temu obok Sejmu przechodziły dziesiątki tysięcy demonstrantów KOD-u, a policjanci stali tam co trzy metry – chyba głównie po to, żeby było widać, dokąd wypada się pchać, a odkąd już nie. Pamiętam też pikietę pielęgniarek pod ministerstwem zdrowia, gdzie policjanci pilnowali nie gmachu, lecz krawężnika, bo było ciasno i zachodziło ryzyko, że ktoś wpadnie pod samochód. A dzisiaj – brama ministerstwa zamurowana na amen. Zastanawiam się, czy przez ten rok wzrosło napięcie, czy też podziałała reputacja samego Greenpeace’u, który porywa się czasem na agresywne happeningi i wtargnięcia.
Skład tej demonstracji to w ogóle ciekawa rzecz. Byli ORP i wydaje mi się, że widziałem Ewę Siedlecką. Było OSA. Byli oczywiście Zieloni (od pani w średnim wieku w kolorach partyjnych dostałem gazetkę i ulotkę rekrutacyjną – swoją drogą dobry ruch i to chyba powinno być rutynowe działanie). Było Razem. Było sporo ludzi z KOD-u. Widziałem osobę rozdającą Pracowniczą Demokrację, czyli gazetkę radykalnych antykapitalistów. Słyszałem, że widziano też osoby z ruchów kobiecych.
Za to PO czy Nowoczesnej – ani widu.
PiS lubi się z tymi partiami przekomarzać o “totalnej opozycji”, ale właśnie w takich chwilach widać, że to opozycja malowana, która w “cudzej” sprawie (tj. takiej, której nie da się opatrzyć własną marką) nie ruszy dupy z domu. Warto się nad tym zastanowić: oddolne ruchy nowej fali aktywizmu ewidentnie się solidaryzują (wszak trudno powiedzieć o KOD, że to organizacja ekologiczna), i to nawet z lewicą, którą niekoniecznie kochają, a lewica z kolei też zabiera głos i biega na demonstracje z bardzo szerokiego zakresu. Sama lewica to w ogóle jest koalicja; na upartego można ją ciąć na zasadzie, że ci są z Zielonych, tamci z Razem, a ci tam z boku to anarchiści, ale w praktyce na ogół widuje się ich wszystkich łącznie. Dla nich jest oczywiste, że o sprawy się walczy, tylko co najwyżej robi się to incognito.
Warto sobie to dokładnie przemyśleć, dlatego że właśnie w takie popołudnia jak dzisiejsze widać jak na dłoni, kto w tym kraju faktycznie działa, a kto tylko pozuje do zdjęć.