Dyskurs pryncypialny
Strumień usłużnie podsuwa mi konfrontacyjne wypowiedzi jednego z kandydatów na nowego szefa SLD. Dyskusję o tym, że mój strumień nakłada filtr, w którym wypowiedzi konfrontacyjne przechodzą, a konstruktywne już nie, zostawię na inną okazję.
Zmartwił mnie ton, który w tych cytatach i wzmiankach zauważyłem, a który współbrzmi z tonem niektórych wypowiedzi radykalnej prawicy. Pojawia się w nim stereotyp kogoś, kto deklaruje lewicowe poglądy, bo mu się w głowie poprzewracało od dobrobytu. Dobrobyt jest tu definiowany zarówno ekonomicznie jak i kulturowo, bo zauważyłem na przykład słowo “przeintelektualizowany”, które oznacza mniej więcej to samo co “nuworysz”, tylko właśnie w odniesieniu do kultury. Według stereotypu takim kulturowym nuworyszem jestem niewątpliwie ja sam, bo co prawda nie piję kawy (szkodzi mi), nie mam roweru (nie stać mnie) i nie jestem wegetarianinem (brakuje mi motywacji), ale za to pracuję w branży kreatywnej i mam za dużo do powiedzenia w zbyt wielu słowach, a co gorsza czasami wplatam w moje wypowiedzi odwołania do literatury. Tym samym wszystko, co tu czytacie, jest nieszczere i na pokaz.
Wymienianie pułapek takiej dosyć niewyszukanej stereotypizacji byłoby strzelaniem do ryb w beczce, ale też niewiele by nam dało, ponieważ stereotypy tego rodzaju powstają jako odwołanie do emocji, a nie do rozumu. Z emocjami się nie dyskutuje. Niech wystarczy nam świadomość, że ktoś próbuje je w nas wywoływać. Już to, samo w sobie, jest ostrzeżeniem, a zwłaszcza warto wystrzegać się zachęt do strachu. Strach to mała śmierć, a wielkie unicestwienie.
Bardziej mnie martwi, że ten stereotyp stanowi kolejny przykład na odejście od dyskursu pryncypialnego, tj. “o co nam chodzi” i “na czym nam zależy”, na rzecz dyskursu tożsamościowego, tj. “kto jest kim” i “kto jest swój”. Taki dobór akcentów strasznie kusi nas wszystkich, ponieważ pozwala odczłowieczać. Można wyrazić w nim, że dana osoba jest w jakiś sposób “na niby”, a to, co robi, w jakimś sensie “nie liczy się”. W konsekwencji pewne reguły lub ograniczenia nie obowiązują w odniesieniu do niej.
W ten sposób wyklucza się całe grupy ludzi, nieraz bardzo duże. Zmyślonym przykładem jest rozumowanie, że człowiek niechodzący do kościoła nie jest prawdziwym Polakiem, a więc być może nie warto, żeby miał prawa wyborcze. Przykładem niestety niewymagającym zmyślania jest mówienie, że pewna klasa lewicowców nie jest prawdziwie lewicowa, a więc innej lewicy wolno ich zwalczać i nie będzie to łamaniem na przykład postulatu jedności.
Dla lewicy jest to dużo bardziej kuszące i jednocześnie dużo bardziej szkodliwe niż dla prawicy. Prawica, przynajmniej taka, jaką obecnie mamy w Polsce, jest tożsamościowa z definicji i ma tę tożsamość dokładnie jedną. To jest pewna doktryna, a im bardziej prawica się jej trzyma, tym bardziej spójna się staje.
Lewica jest wewnętrznie dużo bardziej skomplikowana. Z jednej strony wyraża interesy pewnych grup, które są większościami w sensie liczebnym, ale nie w sensie ekonomicznym, bo na przykład robotników fabrycznych jest dużo, ale mają mało pieniędzy. Z drugiej strony lewica jest głosem bardzo wielu absolutnych mniejszości, chociażby ze spektrum płciowego, ale dalece nie tylko.
Praktycznie każdy znajdzie sobie w tym menu jakąś tożsamość, w której może się zamknąć i poczuć się bezpiecznie. Kusi go więc wznoszenie barier pomiędzy tą wybraną tożsamością a resztą świata. Jednak rozpad według kryterium tożsamościowego odbiera poszczególnym grupom zdolność działania. Pojedynczo są i zawsze będą za słabe, dopóki nie zdecydują się na środki, po które pozostałe grupy nie są gotowe sięgnąć. Mówiąc wprost, lewica tożsamościowa może być skuteczna jedynie poprzez przemoc. Jeżeli ją odrzuca, a nie wątpię, że tak właśnie jest, to musi stać się lewicą pryncypialną. Początkiem tego przekształcenia mogłoby być uznanie postaw lewicy wielkomiejskiej za wyraz dojrzewania, a nie kaprys.
Wydaje mi się, że w tym właśnie tkwi największe wyzwanie dla lewicy, to znaczy główna przyczyna jej obecnej słabości i przeszkoda na drodze do umocnienia. Na prawicy uznanie dla mniejszości i słabości jest przede wszystkim kwestią dobrej woli. Jeżeli się na nią zdobędą, skorzysta świat wokół nich, ale oni sami już niekoniecznie. Dla lewicy ten sam zabieg jest absolutnie konieczny, a jednocześnie znacznie trudniejszy, ponieważ w świecie złożonym z samych mniejszości każdy zawsze czuje się słaby lub zagrożony w jakimś sensie. Nie można być dziś lewicowcem, nie będąc wystawionym na strach przed czymś.
Z emocjami się nie dyskutuje, to znaczy nie mamy innego wyjścia jak pogodzić się z tym, że je mamy. Jednocześnie można, a w tym wypadku koniecznie trzeba rzucić im wyzwanie. Bycie lewicowcem we współczesnej Polsce wymaga, by dostrzec własne poczucie zagrożenia i stawić mu czoło. Ono nie minie. Zostanie z nami na zawsze. Trzeba więc spojrzeć mu w jego wielkie oczy, przywitać się i pozwolić przejść bokiem.
republikacja z: facebook.com/jzwesolowski/posts/580721968775810