polityka

Ostateczna klęska kompromisu

Obecna dyskusja o aborcji, prowadzona już od ćwierć wieku, jest ślepym zaułkiem i wygodnym pretekstem do wrogości. Jej miejsce jest na śmietniku.

Jak się nie robi kompromisów

Gdy na początku roku podniesiona została na nowo kwestia dostępności aborcji, mogliśmy, jako społeczeństwo, wybrać jedną z trzech rzeczy:

  • odwołać się do tabu znanego jako kompromis aborcyjny, to znaczy uznać, że nie należy ani nic zmieniać, ani o tym rozmawiać,
  • podjąć negocjacje dotyczące zmian, w których od nowa porównalibyśmy poszczególne rozwiązania,
  • zrezygnować zarówno z tabu, jak i z negocjacji, i podjąć konkretną decyzję.

W społeczeństwie takim jak nasze naturalny wydawałby się wybór opcji drugiej, jednak w praktyce w imię pierwszej próbuje się dążyć ku trzeciej.

Jest nas kilkadziesiąt milionów ludzi, z których każdy ma własne zdanie. Społeczeństwo decyduje w innym sensie niż jednostka, bo jednostka może swoje postanowienie zadekretować, podczas gdy decyzja społeczeństwa jest samorodnym produktem pewnej dynamiki. Nikt nie może zarządzić, że społeczeństwo zdecydowało tak albo inaczej. Decyzję społeczeństwa można jedynie opisać, a w tym opisie można się pomylić.

Ustanawiając demokrację parlamentarną umówiliśmy się na ujęcie tej dynamiki w pewną strukturę. Obywatele, media, organizacje społeczne i tak dalej swobodnie omawiają daną kwestię, wyróżniając te rozwiązania, które nadają się do szczegółowego rozpatrzenia. Władza ustawodawcza, to znaczy głównie Sejm, sankcjonuje decyzję przyłożeniem pieczątki do konkretnej ustawy.

Już fakt, że temat aborcji wciąż wraca, powinien nas zastanowić. Istnieje ustawa wyrażająca chęć zawarcia kompromisu polegającego na dopuszczeniu aborcji w pewnych przypadkach, a zakazaniu w innych. Jednak kompromis jako taki nie został nigdy w pełni wdrożony, ponieważ zbyt wiele osób wciąż chce o tym rozmawiać i domaga się zmian. Tego rozdźwięku w społeczeństwie nie unieważnimy zaklęciami o „problemach zastępczych”, bo nikt z nas nie ma takiej mocy. Uprzywilejowaną pozycję zajmuje Sejm, który mógłby stanąć na straży kompromisu, to znaczy odmówić negocjacji i równocześnie unieważnić wszystkie przedstawione propozycje.

Tak się nie stało. Propozycja zwolenników zaostrzenia przepisów została wstępnie przyjęta, natomiast propozycja zwolenników szerszego dostępu została odrzucona. Nie podtrzymano obecnego stanu rzeczy i nie podjęto negocjacji, a zamiast tego Sejm opowiedział się po jednej ze stron. Tym samym Sejm rękami wszystkich klubów ostatecznie obalił kompromis.

To nie znaczy, że będzie tak, jak postanowi Sejm. Społeczeństwo na to nie idzie, a dowodzą tego obecne protesty. Nasze Sejmy lubią sankcjonować decyzje bez pytania, to znaczy albo bez rozgłosu, w nadziei że nikt nie zauważy, jak w przypadku CETA, albo jawnie, wbrew bardzo jednoznacznej dynamice, jak w przypadku aborcji. W przeszłości można było odnieść wrażenie, że uchodzi to kolejnym Sejmom na sucho, ale ta reguła już nie działa. Jestem tylko felietonistą i mogę społeczeństwo co najwyżej opisać, niemniej w tym wypadku nie mam wątpliwości, że przebrała się miarka. Nowe negocjacje są nie do uniknięcia.

Co jest problemem, a co nie

Aby tym razem wynegocjować trwałe rozwiązanie, musimy się zastanowić, dlaczego dotychczasowy, rzekomy kompromis nie miał szans zaistnieć. Jego zabójczą wadą jest uznanie aborcji za podstawowe zagadnienie. Poruszamy się w tym jednym wymiarze, co skazuje nas na nierozstrzygalny konflikt wartości, bo nie można „prawa do życia” wymienić na „prawo do wyboru” ani odwrotnie. Cokolwiek postanowimy, ktoś uzna dane rozwiązanie za niemoralne, zwłaszcza że przywykliśmy rozmawiać o aborcji w ogóle, a nie o jej konkretnych zastosowaniach. Wynikły z tego konflikt jest absurdalny, ponieważ wszystkie powiązane z nim wartości, takie jak „życie” czy „wybór”, definiuje jako absolutne. Nigdy nie rozstrzygniemy konfliktu między dwiema nieskończonościami!

Już czas obudzić się z tego koszmaru, by spostrzec, że problem aborcji nie istnieje. Istnieją co najmniej dwa niezależne od siebie problemy:

  • powikłania zdrowotne towarzyszące ciąży, w tym urazy psychiczne,
  • fakt, że niektóre dzieci nie otrzymują właściwej i wystarczającej opieki.

Aborcja jest proponowanym rozwiązaniem tych i innych problemów, na przykład gdy postulujemy przerwanie ciąży zagrażającej zdrowiu kobiety lub gdy proponujemy przeciwdziałanie rozwojowi zarodka, z którego powstanie dziecko, którym rodzice nie będą w stanie zaopiekować się tak dobrze, jak by mu tego sami życzyli. Co więcej, w całkiem sporej liczbie sytuacji aborcja jest rozwiązaniem jednym z wielu.

Kiedy przyjmiemy to do wiadomości, natychmiast zrozumiemy dwa niezbite fakty:

  • to są problemy, co do których wszyscy, bez względu na nasze zdanie o aborcji, zgadzamy się, że trzeba je rozwiązać,
  • kiedy odrzucamy, z dowolnych przyczyn, dane rozwiązanie problemu, musimy w zamian wskazać inne.

Przy tym wciąż mamy na uwadze, że żadna decyzja podjęta indywidualnie nie jest rozwiązaniem, ponieważ nikt z nas nie decyduje za społeczeństwo. „Okna życia” są tyleż piękne, co jednostkowe właśnie. Aby usankcjonować decyzję całego społeczeństwa, należy wdrożyć rozwiązanie systemowe.

Przyjrzawszy się, odkrywamy, że takich rozwiązań nie ma. Zaniechaliśmy wsparcia dla rodzin osób ciężko i przewlekle chorych. Brakuje żłobków. Nie przeciwdziałamy zawodowej dyskryminacji kobiet ciężarnych. Adopcja jest trudna, a społeczeństwo wyklucza z niej znaczną swoją część, na przykład osoby homoseksualne. Brakuje edukacji w zakresie profilaktyki chorób wenerycznych i rozwoju umiejętności rodzicielskich, czasami nazywanej dla postrachu „edukacją seksualną”, jak gdyby chodziło o ćwiczenia z Kamasutry. Nawet program 500+ nie uwzględnia wszystkich dzieci, bo wyklucza jedynaków. Obecnie proponuje się ograniczenie dostępu do antykoncepcji i dąży się do utrudnień w opiece medycznej podczas ciąży.

Rozwiązania systemowe to nie tylko przepisy, ale także obyczaj. Tutaj również nie ma czym się chwalić. Na przykład adopcja często nie wchodzi w grę dlatego, że kobieta, która postanowiłaby trwale powierzyć swe dziecko komuś zaufanemu, lecz niespokrewnionemu, zostałaby nazwana wyrodną matką, zamiast odpowiedzialną opiekunką. Podobnie koncepcja „żony przy mężu” jest żywa w opiniach felietonistów, lecz martwa w społecznej praktyce, ponieważ większość osób nie ma szans zarobić wystarczająco dużo, by jedna pensja starczyła na całą rodzinę.

Stoimy pod ścianą. Kompromisu nigdy nie było.

Koniec pewnej iluzji

Zarówno Sejm jak i felietoniści karmią się fikcją. Postanawiamy, że rzeczywistość ma być taka a taka, i łudzimy się, że społeczeństwo posłucha. Młotem na tę mrzonkę jest podziemie aborcyjne. Prawo go nie dopuszcza. Społeczeństwo – owszem.

Jeżeli chcemy, jako społeczeństwo, osiągnąć faktyczny konsensus, czeka nas wiele pracy jednostkowej. Przede wszystkim zapomnijmy na chwilę o aborcji, a pomyślmy o zdrowiu matek i dobru dzieci, również po narodzinach.

Do tak zwanych „przeciwników aborcji” mam następujący apel: ustalcie między sobą spójną, to znaczy acykliczną hierarchię wartości. Pozwoli wam to podzielić dostępne rozwiązania faktycznych problemów na lepsze i gorsze. Zdaję sobie sprawę, że antykoncepcja czy adopcje przez pary jednopłciowe wam nie leżą, ale czy naprawdę nie leżą wam bardziej niż aborcja? Co jesteście gotowi zrobić dla zarodków? Inaczej mówiąc: jakie rozwiązania systemowe jesteście w stanie zaakceptować pomimo ich wad? Pogódźcie się z tym, że z gruszek na wierzbie będziemy się śmiać. Tak można czarować felietonistów, ale nie społeczeństwo.

Do tak zwanych „zwolenników kompromisu” mam apel innego rodzaju. Większość z was ma liberalne poglądy ekonomiczne i żywi sceptycyzm wobec rozwiązań systemowych. Tymczasem większość rzeczy, których brak już wskazałem, będzie kosztować, i to dużo. Wasz wybór to: albo uznać, że te rozwiązania problemu komplikacji ciążowych i problemu niedostatku opieki dla dzieci są warte waszych podatków, albo przystać na dopuszczalność aborcji, która jest obecnie rozwiązaniem względnie prostym, bezpiecznym i tanim.

Patrząc na tak zwanych „zwolenników aborcji”, a więc na nas, ludzi nowej lewicy, również widzę wyzwanie. Sam poczuwam się do podjęcia go. Przesłanki dla naszych opinii w tej debacie mają podstawy przede wszystkim moralne, a to nieco przesłania nasz horyzont. Trudno nam przyjąć do wiadomości, że czyjś kompas moralny może różnić się od naszego. Tymczasem w wielu szczegółowych kwestiach ciężar dowodu spoczywa właśnie na nas. To my musimy przekonująco uzasadnić, dlaczego pewne rozwiązania faktycznych problemów preferujemy bądź uważamy za niezbędne. Również na nas spoczywa zadanie stworzenia przekonującej, stosowalnej w praktyce definicji życia. W jednym przypadku już temu podołaliśmy, bo zgodziliśmy się, że człowiek „umiera” w przybliżonej chwili śmierci pnia mózgu, mimo że jego inne organy wciąż żyją i nawet można je przeszczepić. Teraz pora na dopełniające pytanie: kiedy człowiek „ożywa”? Nie traktujmy odpowiedzi jak oczywistości, bo szkolny wykład z fizjologii ciąży sprowadza się do stwierdzenia, że coś takiego jest i trwa dziewięć miesięcy.

Tabu pękło, kompromisu nie ma. Do podjęcia decyzji za naszymi plecami nie dopuścimy. Pozostają negocjacje. My, wyszczekani felietoniści, możemy się napawać pryncypiami i własną elokwencją, ale ta pycha wykluczy nas z udziału w faktycznym rozwiązaniu. Decyzja społeczeństwa będzie samorodna i wyniknie z jego dynamiki. Jeżeli chcemy mieć na nią wpływ, nie tylko na łamach blogów i gazet, ale także na demonstracjach i w Sejmie, to musimy znaleźć taki model debaty, w którym będziemy w stanie rozmawiać ze sobą nawzajem.

Najwyższa pora przypomnieć sobie, że świat przewyższa złożonością eleganckie mapy. Są na nim dzieci i są ich matki. Jest życie w milionie odmian i jest też milion wyborów. Aborcja to tylko pewien szczegół implementacyjny, który dla własnej wygody wynieśliśmy do rangi zasadniczego problemu. Społeczeństwo, a raczej miotające nim wstrząsy, już dziś wzywa nas, by przestać się na tę blagę nabierać.

Jacek

Prowadzi studio działalności okołogrowej Inżynieria Wszechświetności i tam m.in. pisze więcej o grach. Autor podręcznika Level design dla początkujących. Twórczość Jacka można wspierać na Patronite. → facebook → twitter