Jak przegrywać wybory
Martwi mnie niedostatek myślenia strategicznego wśród polskich publicystów.
Kiedy w 2007 roku Kaczyński sam się zaorał po kłótni z Samoobroną i LPR, zaczęto mu naliczać przegrane wybory i doliczono się bodaj ośmiu. Pisano o nim jako frustracie i nieudaczniku, a w konsekwencji o tym, że PiS jest niewybieralny i nie może rządzić.
Kaczyński wybory przegrywał i przegrywał, aż w końcu zaczął wygrywać i wygrał trzy razy z rzędu. Mniej więcej ci sami publicyści piszą teraz, że to geniusz. Bez przerwy dowiaduję się o fintach w fintach, które ten człowiek podobno wykonuje.
Rzeczywistość jest taka, że zarówno sam Kaczyński, jak i jego najbliżsi współpracownicy, są frustratami, którzy się “dorwali” i teraz muszą się “nachapać”. Kaczyński prowadzi osobistą wendettę i nie odpuści Tuskowi. Macierewicz jest w jakiejś spiskowej czarnej dziurze i daje sobą manipulować swoim znajomym z kręgów sprzyjających Putinowi. Szyszko jest zwyczajnym Januszem biznesu z branży drzewnej. Szydło gra dwie ligi powyżej swoich możliwości i robi, co może, żeby z tego wyjść z twarzą.
Jednocześnie ci sami ludzie, jako formacja, jako pewna całość, nie są nieudacznikami, ponieważ przez ostatnie 10 lat kilka rzeczy “zrobili dobrze”. W ostatnim czasie odnieśli sukces taktyczny polegający na poprawnym odczytaniu nastrojów. Ten sukces nie byłby jednak możliwy bez czegoś, co wobec niedostatku myślenia strategicznego zupełnie nam umyka: prawica w Polsce dzierży w tej chwili rząd dusz.
Perswazja ukradkiem
Rząd dusz to nie jest rzecz chwilowa ani łatwa do zmiany. Nie polega na tym, że się wszystkich przekona do swoich poglądów. Obietnica, na której PiS zdobył większość bezwzględną, była przecież socjalna, a nie konserwatywna. Radykalni prawicowcy, którzy poczuli się mocni po wyborach i w Sejmie doszli aż do drugiego czytania projektu antyaborcyjnego, dostali lekcję pokory w postaci Czarnego Poniedziałku.
Rząd dusz polega na tym, że wprowadza się, a następnie pielęgnuje własne narracje polityczne, którymi ludzie przesiąkają i dzięki temu rozumują w naszych kategoriach. Myślą o swoich problemach i swoich poglądach naszymi pojęciami. Dlatego gdy mamy rząd dusz, możemy ich przekonać do zrobienia dla nas bardzo wielu rzeczy, nawet wbrew własnym interesom.
Ta strategia nie jest wyłączną domeną konserwatystów, choć oni mają w niej największą wprawę. Odpowiednikiem wśród liberałów jest narracja “przedsiębiorczości”, która na przykład pozwala Nowoczesnej prezentować program skrojony na potrzeby banków i dużych przedsiębiorstw, ale nakłaniać do poparcia go wykształconych wielkomiejskich specjalistów, którym mówi się, że są “przedsiębiorcami”. Lewica to kontruje – mam wrażenie, że coraz skuteczniej – narracją głoszącą, że ci sami specjaliści są najemnikami, czyli że więcej, niż z bankiem, mają wspólnego z pielęgniarką i listonoszem.
Poglądy porządkujące rzeczywistość
A jak robi to prawica? Nie wiem od czego zacząć. Polityka historyczna. Żołnierze wyklęci. Dziennikarze niepokorni. 25 lat upierdliwej, niekończącej się walki o przemianowanie ulic. Mit szlachecki i jego odczapistyczny wariant, czyli turbosłowianizm. Niekończąca się walka z mitycznym lewactwem. Zły gender. Źli uchodźcy. Promocja homoseksualizmu.
Umiemy to wszystko wymienić, ponieważ prawica nie tylko ma tych bajek dużo, ale także jest bardzo konsekwentna w promowaniu ich. Przez ostatnie 10 lat była bardzo zajęta urządzaniem biegów przełajowych, obchodów, odsłanianiem pomników, publikowaniem gier planszowych, piosenek, filmów, książek. Zrobiła i utrzymywała przy życiu swoje czasopisma, z których wszyscy darli łacha, że nie są dochodowe i zaraz padną – a prawica się tego nie przestraszyła, tylko ładowała kasę w biznesy, które nie po to istniały, żeby były dochodowe (w głowie się nie mieści, prawda?).
Denerwuję się, kiedy ludzie się z prawicowych narracji się śmieją, bo są ich zdaniem głupie, albo zgoła nieprawdziwe. Zgadzam się z jednym i drugim, tylko że to jest drugorzędne. To są Poglądy Porządkujące Rzeczywistość, współczesne mity, które nie służą do tego, żeby ludzie w nie wierzyli dosłownie, tylko żeby rozumowali w kategoriach tych mitów. Młody prawicowy neo-szlachcic dobrze wie, że jego dziadkowie byli z chłopstwa, oprócz babci ze strony matki, która była Żydówką, ale w rodzinie się o tym nie mówi. On tym neo-szlachciciem jest metaforycznie i to mu wystarcza.
Lewica fatalna
To wszystko przypomina mi się teraz, kiedy czytam kolejną rundę artykułów o tym, jak wygrać następne wybory i znajduję w nich te same, krótkoterminowe kalkulacje. Bierze się bieżące słupki sondażowe, sumuje się je i patrzy, jak uzbierać więcej niż PiS. Nie widzę myślenia strategicznego o tym, jak przewalczyć rząd dusz prawicy. Tymczasem to jest nie tylko warunek konieczny odsunięcia PiS-u od władzy, ale również warunek konieczny stworzenia stabilnego systemu politycznego w Polsce. Nawet jeśli jakiś hipotetyczny anty-PiS wygra następne wybory, to zrobi to o włos, 45 do 40, czy coś w tym stylu. Skoro tak, to wybory w 2023 znowu przegra, potem w 2027 może znowu wygra i tak dalej, chyba że się Polska po drodze rozpadnie, na co się zanosi.
Przewija się w tych krótkowzrocznych dyskusjach motyw lewicy fatalnej, której póki co nikt nie chce tego przyznać, ale która w tym dwubiegunowym zwarciu jest języczkiem u wagi. A więc oczywiście Wielowieyska chce, żeby lewica się podporządkowała, bo Platformie brakuje do wygranej ośmiu procent. Sutowski z kolei chce, żeby lewica się jednoczyła i zebrała swoje osiem procent do kupy.
A ja chcę, żeby lewica podporządkowała swoją strategię temu, żeby z tych ośmiu procent zrobić dwadzieścia osiem. Chcę, żeby lewica przejęła rząd dusz. Naszym celem nie jest wygranie następnych wyborów, tylko wygranie najbliższych wyborów, jakie się da, a potem każdych następnych.
Te cholerne mity
W tym celu lewica potrzebuje po pierwsze własnych mitów, po drugie ustalenia priorytetów, których będzie się potem trzymać i nie panikować, a po trzecie i najważniejsze – konsekwencji w działaniu. Sutowski w Krytyce Politycznej podważa koncepcję “długiego marszu” i ma rację o tyle, że słowo “długi” bywa pretekstem do odwlekania działań. Jednak sam sposób działania związany z tym pojęciem, czyli budowanie pewnej formacji kulturowej krok po kroku, od podstaw, jest jedynym możliwym, ponieważ tylko tak zbudowana formacja będzie wewnętrznie spójna, trwała i wiarygodna dla otoczenia. Nadymane w pośpiechu baloniki już widzieliśmy: Nowoczesna, Zjednoczona Lewica, KOD.
Jeżeli to oznacza, że trzeba mozolnie doklejać do małej grupy kolejne grona, aż z małej grupy zrobi się duża – trudno. Najwyraźniej takie mamy karty. Niemniej podzielam marzenie, żeby się ludzie na lewicy przestali kłócić o pierdoły. Denerwuje mnie perfekcjonizm sprowadzający się do przekonania, że jeśli dana partia ma choć jeden pogląd, z którym się nie zgadzam, albo choć jeden priorytet różny od mojego, to się nie nadaje i trzeba poszukać innej. Priorytetem powinno być wspieranie wszystkich, którzy kręcą tę samą narrację, a nie podkopywanie “konkurencji do 8%”.
Z tego punktu widzenia nowa Zjednoczona Lewica nie wchodzi w grę, bo po prostu SLD czy Palikot hołdują innym narracjom. Szansę na spójność miałoby współdziałanie Razem, Zielonych, IP, związków zawodowych i być może niektórych ruchów miejskich (które nie są z definicji lewicowe, ale czasem jest im bliżej do lewicy niż do innych).
Z tego samego punktu widzenia dywagacje o tym, co lewica powinna zrobić w roku 2019, są po prostu przedwczesne. Po drodze mamy jeszcze wybory samorządowe i to one są celem taktycznym na dzisiaj. Lewica ma realną szansę na wygraną w wybranych gminach, czyli zyskanie dźwigni wizerunkowej, która się przyda w kampanii parlamentarnej. Jeżeli się gdzieś spinać, mobilizować, jednoczyć – to na pewno w Warszawie, gdzie zresztą jakiekolwiek układy z PO są niemożliwe z powodu skandalu reprywatyzacyjnego. Śpiewak się skompromitował, więc bezczelnie zaproponuję, żeby się Razem dogadało z Nowacką na zasadzie “wasz prezydent, nasza rada”.
Przede wszystkim jednak, najbliższy rok, dwa, czy nawet trzy, nie mogą być naszą perspektywą. Musimy myśleć o tym, co będzie za 10 lat. Potrzebujemy tych cholernych mitów. Cieszę się za każdym razem, gdy ktoś urządza którąś z tych dwudziestoosobowych pikiet pod jakimś zakładem pracy, bo to jest lewicowy odpowiednik przybijania tablic pamiątkowych. Potrzebujemy tego więcej, dużo więcej. Jeśli równocześnie możemy coś komuś załatwić, wywalczyć, to oczywiście jeszcze lepiej, siła takiego działania jest większa o rząd wielkości, dlatego od dawna kibicuję na przykład inwestycjom w ZNP.
Słowa mają znaczenie
Jeżeli Wielowieyska chce pokonać PiS, to powinna namawiać Platformę, żeby założyła think-tank. Niech ten think-tank Platforma obsadzi młodymi ludźmi i odizoluje jego strukturę decyzyjną od partyjnej wierchuszki, bo zaiste, te narracje, które PO kręci teraz, są czerstwe jak tubka z Rickem Astley.
Jeżeli Sutowski chce pokonać PiS, to niech się następnym razem dwa razy zastanowi, zanim użyje słowa “plankton”, bo narracja o rozdrobionej lewicy, która nic nie może, jest widowiskowym retorycznym samobójstwem. Byłoby miło, gdyby zespół Krytyki Politycznej w końcu wyłączył swój moduł paniki i przestał toto lansować.
Jeśli Razem chce pokonać PiS (oczywiście, że chce), to mi na przykład podoba się praca u podstaw pamięci zbiorowej o lewicowych postaciach historycznych, ale to jest za późno i za mało. Potrzebujemy mitów współczesnych, w tym zwłaszcza lewicowej koncepcji wspólnoty ponad-klasowej (inaczej mówiąc, lewicowego odpowiednika pojęcia “narodu”).
Ja też bym chciał pokonać PiS, więc idę dalej ciułać ten milion dolarów.
republikacja z facebook.com/jzwesolowski/posts/827103657470972