Demonstracja 18 lipca 2017
Jesteśmy w takim momencie, że relacja z wydarzenia staje się nieważna, zanim skończę ją pisać, bo za dużo się dzieje.
Na Krakowskim Przedmieściu zastałem około dwustu osób, ale to było 30 minut przed rozpoczęciem wydarzenia. Ludzi szybko przybywało. Organizatorzy przezornie przygotowali zapas świec i zapałek do rozdania, a prywatna inicjatywa miała też świece na sprzedaż.
Ostatecznie zebrało się kilkanaście tysięcy osób, podobnie jak w niedzielę, ale nastrój i skład były inne. Wtedy przyszli chyba głównie nowi uczestnicy, a tym razem demonstrację zasilił pochód spod Sejmu, czyli ludzie już wprawieni i rozgrzani. Robili niezupełnie to, czego organizatorzy od nich chcieli, więc nie było tej samej powagi, co w niedzielę, niemniej świeczki uniesione nad głowy to nadal piękny widok, zwłaszcza gdy ludzie nie krzyczą, lecz śpiewają.
Potrwało to godzinkę, a potem wszyscy pomaszerowali z powrotem pod Sejm. Pod Sejmem demonstracja rozszczepiła się na trzy: jedne przemówienia leciały ze sceny obok parku, drugie spod kancelarii prezydenckiej (która mieści się obok Sejmu, a nie obok pałacu), a trzecie u zbiegu Wiejskiej i Prusa. Ci ze sceny mieli najlepsze nagłośnienie i tam też przemawiali Znani Ludzie, ale w pewnym momencie zaczęli wygadywać głupoty i wtedy sobie ze znajomymi poszliśmy.
Teraz siedzę w domu, czytam o tym jak w Sejmie trwa nocne posiedzenie, Kaczyński daje upust skrajnym emocjom, a demonstranci spod Sejmu proszą, żeby tam do nich przychodzić. Mam poczucie, że zanim skończę pisać, już stanie się coś następnego, a jakieś tam światełka na Krakowskim staną się odległą historią.
Niemniej spróbuję może chociaż wynotować zmiany zachodzące w nastrojach, ponieważ są to zmiany jakościowe.
Po pierwsze, dzisiejszy tłum był dużo młodszy niż zazwyczaj na demonstracjach antyrządowych (nie licząc Razem, które trafia w podobny przedział wiekowy – zresztą, sądząc po zdjęciach wrzucanych przez znajomych, Razem stawiło się licznie, tyle że incognito). Ewidentnie udało się zmobilizować nowych ludzi.
Po drugie, ludzie dzisiaj skandowali z niezwykłą werwą. Może to dzięki temu, że już byli rozgrzani, ale pierwsze hasło rozbrzmiewało ładnych kilka minut i prowadzący musieli w końcu to przerwać. To się nie zdarza, a przynajmniej ja nie widziałem tego wcześniej. Ci sami ludzie po demonstracji poszli pod Sejm, czyli przemaszerowali dwa kilometry. Wielu z nich wcześniej z tego Sejmu przyszło, czyli dwa kilometry po raz drugi. Niektórzy pewnie przyszli tam na 17, a potem wciąż tam byli o 23, gdy ja już się ewakuowałem – i to wszystko w środku tygodnia. Nie bagatelizowałbym tego, jak bardzo tym ludziom zależy.
Bardzo temu wszystkiemu w tej chwili brakuje głowy. Dobrze działa rozproszona organizacja, a zresztą myślę, że wielu ludziom łatwiej przyjść na demonstrację Akcji Demokracji ze świeczkami i znanymi aktorami, niż na wystąpienie KOD-u z wuwuzelami i znanymi politykami. Szczęśliwie jakoś się te grupy ze sobą dogadują, bo na przykład pochód spod Sejmu przyniósł flagi partyjne, ale pod pałacem, gdzie miało być “no logo”, szybciutko je schował. Gorzej z całą resztą. Ludzie się przelewają z jednej ważnej miejscówki na inną, energia im strzyka uszami, chcieliby coś zrobić, a tymczasem z podiów słyszą to samo, co słyszeli rok temu. Dobrze, że chociaż Akcja Demokracja troszkę kombinuje, bo ich wydarzenie zaczęło się od apelu, żeby wciągać w aktywność znajomych. To już jest coś, zalążek konkretu. Do całości zabrakło mi, żeby powiedziano ludziom, jak mają to wciąganie wykonać: jakie są na to metody, jakie są argumenty, kiedy jest dobry moment na taką rozmowę.
Dokonała się więc zmiana jakościowa w nastawieniu protestujących, którzy teraz są gotowi na to, żeby ktoś do nich przyszedł i coś im zaproponował. Wciąż potrzebna jest jakościowa zmiana samych protestów. Coś się musi zmienić w tym, jak wyglądają i przebiegają. Trzeba dowalić rządowi czymś nowym. Być może to już czas na ekspozycję stałą, na wzór miasteczka pod KPRM. A może trzeba wymyślić coś zupełnie nowego. Najważniejsze, żeby to było coś takiego jak #czarnyprotest, czyli takiego, żeby ludzie sami chcieli stać się tego częścią.
Ten, kto taką rzecz wymyśli i wdroży, czyli wyjdzie z nową widowiskową propozycją, zgarnie pulę, to znaczy przejmie znaczną część, jeśli nie większość protestujących. Oni czekają nawet nie na “lidera”, tylko na “leadership”, to znaczy na wskazanie im celów i sposobów. Słyszałem zresztą w tłumie takie uwagi, że nie będziemy przecież teraz bez końca zapalać tych świeczek, trzeba zrobić coś nowego, tylko co? Ludzie czują intuicyjnie, że dobra narracja wymaga emocjonalnej (wcale nie fizycznej) eskalacji.
Mamy samych wodzirejów, a potrzebujemy strategów.