O granicach tolerancji
Czasem rozmyślam o tym, dlaczego koncepcje i światopoglądy, które uważam za skrajne, przykre lub niebezpieczne, mają takie proste, łatwe do łyknięcia argumenty na swoją korzyść — wystarczy chwila nieuwagi i jakieś drobne uprzedzenie, na którym można wyhodować potwora.
Z drugiej strony coraz trudniej zwięźle i przystępnie głosić, dlaczego przyzwoitość i szacunek są słuszne (i co dokładnie znaczą, bo z jakiegoś powodu tę stronę barykady obowiązuje precyzja, niewymagana po drugiej). Przecież nawet nad prostymi hasłami w rodzaju “nie rób drugiemu, co tobie niemiłe” i “miłuj bliźniego swego jak siebie samego” trzeba chwilę się zastanowić, żeby w pełni wskoczyły.
Może za mało się o tym mówi? Na zbyt mało sposobów? I dlaczego? Bo to takie “oczywiste”?
Kiedy dawno temu pierwszy raz zetknęłam się z postawą dlaczego nie tolerujesz mojej nietolerancji, opadła mi szczęka. Za drugim razem przypomniałam sobie, że granice wolności osoby A kończą się tam, gdzie zaczynają się granice wolności osoby B. Doprowadziło to do fascynującej jak wykolejenie pociągu debaty o tym, co kto uważa za wolność, prawo, zmuszanie itd. Dozbierałam do kolekcji kilka zupełnie nowych szalbierstw intelektualnych, a niedługo potem poszłam na zajęcia z etyki i historii filozofii, co przydało mi się na resztę życia.
Myślę o takich rzeczach, dlatego z ogromną przyjemnością przeczytałam ten tekst:
Tolerance is not a moral precept
i Wam także polecam. W ogóle tego autora warto czytać, obserwuję go na gieplusie i #dostarcza.
The balance of rights has the structure of a peace treaty.
The protection of a peace treaty only extends to those willing to abide by its terms.