Nieprzeczytane maile
Zdrowie psychiczne to jest na przykład ta rzecz, która sprawia, że kiedy macie do przedyskutowania ważny temat w gronie potencjalnych partnerów w dużym przedsięwzięciu, to po prostu siadacie i dyskutujecie. Ja tego nie mam, więc kiedy zdarza się coś, co wyzwala poczucie lęku, uderzam nosem w ścianę.
W tej chwili mam w skrzynce pocztowej pięć ważnych, nieprzeczytanych maili dotyczących przedsięwzięcia, na którym mi zależy. Przedsięwzięcie jest na tyle duże, że jeszcze nie wiemy, jak je sfinansować. Słabym ogniwem jestem ja sam: potrzebuję skądś wykombinować około 300 tysięcy złotych (najchętniej trochę więcej), tymczasem roczne przychody Inżynierii, włącznie z moimi felietonami w Wyborczej i projektami takimi jak “Kryterium uliczne”, to około 40 tysięcy.
Nieprzeczytane maile to:
- odpowiedź z Banku Gospodarstwa Krajowego, który zapytałem, czy może udzielają wsparcia (np. pożyczek) w takich wypadkach jak mój (staramy się o dofinansowanie unijne); nie mam pojęcia, czego się po tej odpowiedzi spodziewać, ponieważ do tego stopnia nie znam się na instrumentach finansowych, że nie wiem nawet, o co dokładnie pytać; wyzwalacz lęku polega na tym, że spodziewam się sarkastycznej odpowiedzi typu “lol, wracaj do szkoły, a nie biznes robisz”
- odpowiedź od pewnego dużego klienta, z którym od roku rozmawiamy o potencjalnej współpracy, a którego zapytałem, czy może chciałby się dorzucić; zapytanie nie jest bynajmniej od czapy, bo przedsięwzięcie miałoby szereg zastosowań w tym, czym zajmuje się ten klient – ale też klient ma dużo powodów, żeby odmówić; zapytałem go trochę na zasadzie “raz kozie śmierć”, a problem polega na tym, że koza teraz ma poczucie, że jeśli przeczyta tę odpowiedź, to dosłownie umrze
- odpowiedzi moich partnerów, którym już powiedziałem, że raczej nie uda mi się znaleźć tych pieniędzy i w związku z tym będę musiał się wycofać; partnerów znam osobiście, sporo już o tym projekcie przegadaliśmy, dobrze się z nimi współpracuje i to właśnie jest problem, bo teraz oni pewnie są, o zgrozo, rozczarowani;
Staram się opowiadać o tym w tonie prześmiewczym, ponieważ faktycznie, gdy się na to patrzy z boku, to się trochę chce śmiać. Kluczowa rzecz, którą trzeba wiedzieć o przypadłościach tego rodzaju, jest taka, że osoba chora doskonale widzi, że to jest wszystko absurd. Poniekąd dlatego właśnie to jest choroba, a nie zwyczajny gorszy nastrój, że nie możemy zrobić czegoś, co byśmy chcieli (w tym wypadku: przeczytać maila) na ten samej zasadzie, na której osoba ze złamaną nogą nie podskoczy. Sprzedam Wam z tej okazji podpowiedź: nie próbujcie leczyć kogoś z zaburzeń lękowych tłumacząc temu komuś, że one są bez sensu. Ta osoba to wie i czuje się wobec tego faktu bezsilna. Przez to czuje się gorzej, a to dodatkowo napędza lęki.
Najważniejszym sposobem przeciwdziałania zaburzeniom lękowym jest profilaktyka. Ja choruję od mniej więcej dziewiątego roku życia, ale do terapeuty poszedłem dopiero mając lat 30, ponieważ przedtem otoczenie kwalifikowało moje problemy jako brewerie. Terapia bardzo mi pomogła, niemniej rozbrajanie pewnych problemów zajmie mi pewnie jeszcze z 10 lat, a niektórych być może nigdy się nie pozbędę. Byłoby dużo łatwiej, gdyby w mojej podstawówce pracował psycholog, który by wyłapał problem, a potem, mówiąc oględnie, wykonał tak zwane zdecydowane kroki. Zabierajcie swoje dzieci do psychologów tak samo, jak zabieracie je do dentystów. Nie przyszłoby Wam do głowy decydować za lekarza, że ząb jest zdrowy, tylko trochę brzydki i tak samo nie ulegajcie pokusie rozumowania “ten typ tak ma”.
Zaburzenia lękowe generalnie nie biorą się z tego, że ktoś ma bujną wyobraźnię, chociaż wyobraźnia niewątpliwie sprzyja, tylko z nieprawidłowo wykształconych mechanizmów zaradczych. Można to porównać do nogi, która się złamała, a potem krzywo zrosła. Najlepszym środkiem zaradczym jest oczywiście niełamanie nóg. Dlatego okazujcie otoczeniu, w tym zwłaszcza dzieciom, bezinteresowną życzliwość. Każde nakrzyczenie na kogoś, złośliwość, sarkazm czy brak wyrozumiałości, są odpowiednikiem walnięcia kogoś na odlew. A jak się tłucze, to wiadomo: za którymś razem może coś się złamać.