demonstracje

Demonstracja 12 grudnia 2017

Zupełnie nie wiem, co teraz się zdarzy.

O 18:07 podchodzę pod Sejm od strony Alej Ujazdowskich i już z daleka słyszę dźwięki burzliwej demonstracji. Jednak na miejscu prawie nikogo nie zastaję, wyjąwszy niewielką załogę miasteczka namiotowego trzymającą na oku zestaw głośników. Głośniki przekazują zdalnie to, co dzieje się po drugiej stronie, pod Senatem. Wrażenie płynie z nich takie, jakby cały park był wypełniony ludźmi, ale to oczywiście niezamierzony blef, bo protesty nie nabrały jeszcze rozpędu i nie należy spodziewać się tłumu większego niż tysiąc.

Teren Sejmu jest rozległy, ma duży obwód. Bez względu na to, gdzie stanę, odnoszę wrażenie, że powinienem być w innym punkcie, gdzie na pewno wydarza się coś ważniejszego.

Idę Górnośląską, mijając grupki przechodniów z flagami. Pod kładką stoi sporo policjantów i kilka policyjnych furgonów. Na kładce – potrójna blokada policyjna, po jednej u podnóży i na samym szczycie. Ku mojemu zdziwieniu, przechodniom pozostawiono chodnik po stronie sejmowej. Przychodzi mi na myśl, że w każdej chwili może się tam zjawić kilkanaście osób i po prostu usiąść w świetle wyjazdu, formując blokadę.

Do właściwej demonstracji, stojącej na tyłach Senatu, docieram z opóźnieniem, bo nie chcąc narazić się funkcjonariuszom unikam przechodzenia w miejscu niedozwolonym. Zmusza mnie to do dłuższej przechadzki wzdłuż Górnośląskiej. Poniewczasie odkrywam, że policja blefuje: ludzie przechodzą przez jezdnię na ich oczach, nie wywołując reakcji.

Pod oknami Senatu zastaję około półtora tysiąca ludzi. Bliżej Górnośląskiej stoi namiot, przy którym kręci się kilkadziesiąt osób, zupełnie jakby powstała tu osobna manifestacja. Pod Senatem jest ciekawiej, więc zostaję tam na dłuższą chwilę, by się przyjrzeć. W tłumie dużo flag KOD-u, flaga czerwona, flaga tęczowa, jedna z mniej znanych flag płciowo-tożsamościowych, której nie umiem nazwać, a także trochę flag biało-czerwonych i europejskich. Po chwili wypatruję również pisany charakterystyczną czcionką uniwersalny transparent o treści „HAŃBA” w towarzystwie dwóch flag razemowych.

Dwie godziny później jedna z organizatorek ogłosi, że to jest impreza no logo i wtedy już faktycznie większości z tych symboli tam nie będzie. Ale to jest blef, bo na przykład, gdy około 18:20 zaanonsowana zostaje „Paulina, która jest radną”, rzeczona Paulina bierze mikrofon, zaczyna przemawiać i szybko domyślam się, że to radna Piechna-Więckiewicz z Inicjatywy Polska, o której zresztą ona sama wspomina wprost.

Teren Sejmu jest rozległy, a ja chciałbym wiedzieć o wszystkim. Wyruszam więc na przechadzkę wzdłuż płotu. Już na pierwszym rogu ogrodzenia, w miejscy gdzie zaczyna się ulica Nulla, odkrywam kolejny blef policji. Płotu nikt nie pilnuje, poza, rzecz jasna, ukrytymi kamerami. Samo ogrodzenie w tym miejscu jest niższe ode mnie. Dopiero 50 metrów dalej spotykam dwóch funkcjonariuszy, minutę później na ulicy Frascati mijam kilkuosobowy patrol, a w jednej z bram widzę kilkunastoosobowy kordon. W tym momencie dochodzę do wniosku, że dynamika obecnego protestu jest funkcją jego rozmiaru. Gdyby przyszło dziesięć razy więcej ludzi, co nie jest niewyobrażalne, bo już takie tłumy to miejsce widywało, i gdyby byli oni wystarczająco zbulwersowani, to by policję złapali z ręką w nocniku.

Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale wiem, że na pewno niektórym protestującym na tym zależy. O 19:10 zamykam okrążenie i docieram ponownie pod Senat, akurat gdy zaczyna się odczytywanie „listy hańby”, czyli nazwisk PiS-owych senatorów. Odczyt przerywa Paweł Kasprzak, który opowiada, że obecny parlament, wielokrotnie złamawszy Konstytucję, nie jest już legalny. Obywatele RP zrobią więc, co w ich mocy, by ten rząd i ten Sejm powstrzymać. Na potwierdzenie tego ogłasza, że grupa kilkudziesięciu osób, którym udało się przedostać do sejmowego wyjazdu od strony Górnośląskiej, formuje właśnie blokadę.

Oczywiście to też jest blef, w tym sensie, że blokada ma nikłe szanse na przetrwanie następnego kwadransa. Niemniej na słowa Kasprzaka wiele osób odrywa się od manifestacji i biegnie na Górnośląską, podobnie jak ja. Jestem dosyć pewien, że póki co większość z nich robi to głównie z ciekawości. Zza pleców innych demonstrantów udaje mi się dostrzec tylko, jak policjanci stosują przymus bezpośredni wobec jednego jedynego blokującego. Kasprzak kilka razy przebiega obok mnie i koordynuje coś przez telefon. Chwilę później jedna pani w średnim wieku krzyczy do drugiej: „rozwiąż zgromadzenie!”.

Robię drugie okrążenie Sejmu i nie dowiaduję się niczego nowego. Ale gdy dochodzę na front, tam gdzie stoją głośniki, słyszę z nich demonstrantów przekrzykujących policję. Policja nadaje standardowy komunikat o „wezwaniu do zaprzestania naruszeń prawa” – pierwszy sygnał, że zaraz będzie rozpędzać tłum. W tym rutynowym postępowaniu też kryją się blefy: policja nie odpowiada za uszkodzenie mienia, ale wszyscy wiemy, że jak coś zepsują, to będzie chryja. Policja wzywa też osoby posiadające immunitet do opuszczenia zgromadzenia, ale wszyscy wiemy, że na wezwaniu kończą się jej opcje.

Domyślam się – jak się później okaże, słusznie – że Górnośląską już nie przejdę, więc wracam dłuższą drogą, przez Frascati. Odkrywam, że demonstracja pod Senatem rozszczepiła się na dwie w przybliżeniu równe części: tę dla spokojnych, którzy dalej skandują pod oknami, oraz tę dla wzburzonych, którzy krzyczą na policję w pobliżu kładki i wyjazdu. Policja ogłasza, że zgromadzenie zostało rozwiązane przez organizatorów, mając na myśli część przy Górnośląskiej, a nie główne wystąpienie. Skutek jest nieco odwrotny do zamierzonego: tam, gdzie są ludzie spokojni, na których takie komunikaty jeszcze robią wrażenie, trzeba dementować pogłoski o rozwiązaniu i przypominać, że wystąpienie trwa. W miejscu, którego rozwiązanie dotyczy, trwa „zgromadzenie spontaniczne”, którego uczestnicy mają policyjne komunikaty w nosie. Mija kwadrans i policja daje sobie spokój.

Wzburzonych jest solidne kilkaset osób. Policji – pewnie z setka, może więcej, ale rozstawienie im nie sprzyja. Barierki, których pilnują, są bardzo rozciągnięte. Widzę, jak po drugiej stronie kładki, na zboczu pagórka, na którym znajduje się park, gromadzi się osobny tłum. Gdyby ci ludzie postanowili zbiec po stromym zboczu, to by stojących u podnóża policjantów stratowali.

Na moich oczach tłum wykonuje gest zaciśniętej pięści i skanduje o powstrzymaniu dyktatury. Słyszę, jak niektórzy uczestnicy kopią barierki butami, robiąc spory hałas. Podobno niektórzy z nich próbowali je przewrócić. To już nie jest ciekawość, ani nawet gniew, lecz gotowość na konfrontację.

W międzyczasie dociera do wszystkich informacja, podana przez jedną z mówczyń spod Senatu, że uczestnika blokady zaniesiono do furgonu i tam pobito.

Przyglądam się bliżej tłumowi i widzę w nim jeden z wyznaczników siły protestu: różnorodność. Kobiet jest równie wiele, co mężczyzn, a ludzi młodszych równie wielu, co starszych. Organizacje, które się stawiły, zupełnie niechcący osiągnęły skład dość zbliżony do postulowanej „zjednoczonej opozycji”, bo nawet partie parlamentarne ktoś reprezentował, mianowicie senatorowie, którzy przyszli się przywitać. Za każdym razem, gdy ktoś przytacza koncepcję zjednoczonej opozycji, można założyć w ciemno, że blefuje, ale blefy mają to do siebie, że kreują oczekiwania. Wyzwanie polega na tym, że oczekiwania często zostają zrealizowane wtedy, gdy nikogo już nie obchodzą, co oznacza, że ich rezultatów nikt nie kontroluje.

Kiedy konflikt polityczny w Polsce nabierze tempa i skali, wszyscy będziemy zaskoczeni. Któryś blef okaże się nie być blefem: albo policji puszczą nerwy i pobije kogoś trochę za bardzo albo trochę zbyt jawnie; albo demonstrujących przyjdzie tak wielu, że z samego prawa wielkich liczb wyniknie, że ktoś przeskoczy ten nieszczęsny płot. Za nim pójdą następni, bo taka jest psychologia tłumu. To samo z kopiącymi barierki: dziś było to kilka osób w luźnym tłumie, w którym mogłem się w miarę swobodnie poruszać, ale w innych warunkach mogłoby ich być kilkadziesiąt i mogłyby też mieć za plecami tłum zwarty. Któregoś dnia ktoś da susa przez te barierki, policjanci się wtedy odwrócą, żeby go złapać, wtedy susa da następny, kolejny i jeszcze jeden, a potem już nikt nie będzie wiedział, co się dzieje.

Myślę, że to dowodzi, że jest bardzo ważnym, byśmy teraz protestowali jak najliczniej, po to by możliwie najdłużej przeważał spokój. Nie chcę namawiać ani odwodzić od konfrontacji, ale jeśli już ma się nam ona przydarzyć, to niech będzie czyjąś świadomą decyzją, a nie przymusem. Naszą wymarzoną eskalacją jest wystąpienie tak powszechne, by rząd ustąpił przed samym blefem.

Dochodzi 20:30. Zaczynam marznąć i przypominam sobie, że jeszcze nie jadłem dziś obiadu. Wracając układam treść relacji i odkrywam, że nie wiem, jaki jej nadać motyw przewodni. Nie wiem, co się teraz stanie. Nie wiem, która strona mocniej się zmobilizuje. Kto tu ma mniej do stracenia, a kto może sobie pozwolić na próbowanie do skutku? Drobna zmiana niektórych parametrów może nas posłać w nieoczekiwanym kierunku.

Myślę, że to przemawia na naszą wspólną korzyść. Mamy w opozycji ludzi takich jak Kasprzak, gotowych na skakanie przez barierki, ludzi takich jak ci spod Senatu, gotowych konsekwentnie manifestować w spokoju i mamy też uczestników polityki, którzy przyjęli role pomocnicze, na przykład polegające na konsekwentnym podważaniu wiarygodności nowego premiera. Cokolwiek się wydarzy, będzie wśród nas ktoś, kto przedstawi tę właściwą reakcję. Pytanie tylko, czy wtedy pójdą za nim inni, czy też będzie to kolejny blef.

Jacek

Prowadzi studio działalności okołogrowej Inżynieria Wszechświetności i tam m.in. pisze więcej o grach. Autor podręcznika Level design dla początkujących. Twórczość Jacka można wspierać na Patronite. → facebook → twitter