Demonstracja 13 stycznia 2018
Spóźniwszy się nieco pod Sejm, zastałem tam kilka tysięcy osób. Zważywszy pogodę i nagły termin – solidne preludium do przyszłych wystąpień.
Od ponad dwóch lat chodzę na demonstracje i widziałem już kilka przemian jakościowych. Najpierw okazało się, że można przemawiać z werwą i porywająco. Potem – że demonstracja może być happeningiem. Potem – że istnieje nieformalna koalicja kilkunastu organizacji centrolewicowych, które w większości spraw działają w kupie. Potem – że lewica nawiązuje współpracę z organizacjami skupionymi na konkretnych sprawach, takich jak in vitro czy reforma edukacji, i przykłada do nich swoją dźwignię, która przynosi konkretne sukcesy, takie jak formalne przepchnięcie danego wniosku czy uchwały. Potem okazało się, że umiemy zmobilizować setki tysięcy ludzi w setkach miejscowości, więcej niż KOD. A potem – że KOD przestał postrzegać nas jako konkurencję, a zaczął się z nami dopełniać i że właściwie to już nie „oni”, lecz „my”.
W półtora roku zbudowaliśmy realną, skuteczną Nową Opozycję. Zrobiliśmy to bez udziału mediów, które nas rozmyślnie ignorują lub nawet gorzej, sieją dezinformację.
Swoją drogą – czy widzieliście apel KOD-u z czwartku? KOD stanowczo krytykuje w nim Platformę i Nowoczesną, domagając się wprost konkretnych kroków zaradczych. Tym samym otrzymaliśmy dowód, że KOD-owi bliżej do narracji obywatelskiej, postulującej wartość projektu „Ratujmy Kobiety” po prostu dlatego, że podpisało się pod nim bardzo wielu ludzi, niż do oszczerczego spinu mediów platformianych, próbujących, jak zwykle, straszyć nas PiS-em.
A z kolei na sobotniej demonstracji pod Sejmem były jakieś kłopoty techniczne, więc razemowych organizatorów wsparli obecni na miejscu Obywatele Solidarnie w Akcji, którzy tam rezydują i mają swoją drogą niezły sprzęt.
Tymczasem Akcja Demokracja rozważa włączenie się w wybory samorządowe. Wyczytałem to niedawno z ich ankiety strategicznej.
Zmiana jakościowa, która szykuje się w tej chwili, będzie różnić się od poprzednich, ponieważ nastąpi tak zwane przesunięcie paradygmatu. Dotąd grupy nieformalne, stowarzyszenia i ruchy obywatelskie robiły swoje, ale trzymały na dystans zarówno politykę partyjną, jak i nieraz siebie nawzajem. Każdy kogoś tam popierał, ale była to poniekąd jego prywatna sprawa. Obowiązywało „no logo”. Im dłużej trwał blamaż partii parlamentarnych, bym bardziej narastało przekonanie, że skuteczne działanie jest możliwe jedynie w oderwaniu od polityki sejmowej.
Teraz ono ewoluuje w przekonanie, że prawdziwy konflikt toczy się dziś nie między PiS-em a resztą świata, lecz między starym układem, reprezentowanym przez obecny Sejm, a obywatelami. Ruchy obywatelskie zaczynają postrzegać siebie jako pewną całość i zaczynają też postrzegać partie pozaparlamentarne jako ważną część tej całości. W kilku różnych przemówieniach z soboty – i to nie w przemówieniach Razem czy Zielonych, ale ludzi z organizacji kobiecych – padł postulat przeproszenia się z partiami. Mówiono: działajcie, zapisujcie się, organizujcie się tak, jak czujecie, że będzie dla was najlepiej, ale w żadnym razie nie traktujcie partii jak wyrzutków.
Jesteśmy o krok – no, może półtora – od wyłonienia przez Nową Opozycję jawnej reprezentacji politycznej. Jej pierwszym zwiastunem będzie zanik zasady „no logo”. Momentem przełomowym będzie, gdy KOD, Akcja Demokracja, Obywatelski Strajk Kobiet lub Rodzice Przeciwko Reformie Edukacji wskażą którąś partię spoza parlamentu i powiedzą: to jest teraz nasze ramię partyjne, do nich nam najbliżej, oni nas reprezentują w wyborach. Przy odrobinie szczęścia wszyscy poczynią to samo wskazanie. Gdyby lewica partyjna, to znaczy Razem, Zieloni i Inicjatywa Polska, zdołała teraz porozumieć się organizacyjnie i zmontować formalną koalicję, to by sprawa pewnie była już przesądzona. Bez tego pewnie się jeszcze Nowa Opozycja będzie przez jakiś czas bujać, bo aktywiści, uwikłani w swego rodzaju operę mydlaną, stoją teraz w rozkroku między pragmatyzmem a sympatiami. Na przykład: Razem jest ewidentnie najskuteczniejsze i jako jedyne ma potencjał organizacyjny potrzebny do przeprowadzenia samodzielnej kampanii wyborczej, ale z kolei Zieloni czy Nowacka to nasi starzy znajomi, którym nie chcemy sprawić przykrości.
Ten scenariusz dziś może wydawać się odległy. Ale byłem już świadkiem kilku zmian jakościowych w gronie Nowej Opozycji i uważam, że ta konkretna zmiana została już puszczona w ruch. Powstrzymać ją mogą dwa procesy: skoordynowane, przemyślane przeciwdziałanie ze strony Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej lub emocjonalna niedojrzałość lewicowych i oddolnych działaczy. Ale ludzie z Platformy i Nowoczesnej są idiotami niezdolnymi do podstawowej koordynacji w taktycznym głosowaniu, podczas gdy do działaczy pozasejmowych właśnie w szybkim tempie dociera, że jeśli się dogadają, to nie zginiemy.
Przez najbliższy miesiąc najważniejsze rzeczy wydarzą się nie na ulicy, ale na zapleczach. Każdy, kto w Nowej Opozycji ma choć kroplę oleju w głowie, już ma bądź właśnie opracowuje stanowisko negocjacyjne, z którym wyjdzie do pozostałych: potrzebujemy waszej pomocy, zróbcie dla nas to i to, my damy wam to i to. Nikt w tym gronie nie ma tego luksusu, by siedzieć jako ta księżniczka na piernatach i czekać, aż ktoś inny pierwszy wyłoży dostatecznie atrakcyjną ofertę. I oni już to wiedzą.
Piszę „oni”, ale oczywiście powinienem napisać: „my”. Niech nam to dobrze utkwi w głowach, że działamy bez pomocy mediów, które nas rozmyślnie ignorują lub nawet gorzej, sieją dezinformację. Tak jak zmusiliśmy Platformę Obywatelską i Nowoczesną do zapłacenia rachunku za cynizm w kwestii praw człowieka, tak samo będziemy musieli zmusić media do skierowania na nas piór i obiektywów. Same tego dla nas nie zrobią.
Naszą dźwignią jest liczebność i wkurw. Jak to ujęła pod Sejmem członkini jednej z organizacji kobiecych: już pora ruszyć dupę.