Jak opowiadać o Zagładzie?
W poniedziałek (19 lutego) byłem na panelu z udziałem dwóch historyczek zajmujących się Zagładą, Katrin Stoll i Katarzyny Person. Nie była to jednak rozmowa historyczna, lecz polityczna, bo zastanawiano się, co poradzić na bieżącą sytuację związaną z ustawą o IPN. Wnioski wyciągnięte przez uczestników były dosyć pesymistyczne i trochę mam sobie za złe, że się nie odezwałem, bo ostatecznie nie podjęto wątku, który przez pół spotkania chodził mi do głowie. Ale z drugiej strony, gdybym zgarnął mikrofon i spróbował wypaplać na miejscu dziesięć tysięcy znaków, to by mi prowadząca spotkanie Marta Tycner ten mikrofon zabrała i miałaby rację.
Najważniejsze myśli, które padły na spotkaniu:
- Narracja, którą widzimy obecnie, jest stara. Oglądamy powtórkę z roku 1968 i dotyczy to również mitu Polaków jako narodu Sprawiedliwych (mimo że rok 1968 to czas koszmarnej antysemickiej nagonki!).
- Nie jest to narracja prawicowa. Podział na lewicę i prawicę nie jest w tym wypadku adekwatny. Potrzeba myślenia o Polakach jako szlachetnych, niewinnych ofiarach wojny jest powszechna.
- Temat Zagłady jest w Polsce opracowywany, są materiały źródłowe, czyli jest pole do dyskusji. Jednak dyskusja nie została nigdy podjęta w głównym nurcie kultury. Jedynie krótko po wojnie, gdy wszyscy mieli własne doświadczenia nazizmu, było miejsce dla takiej literatury, jaką uprawiał Borowski. To jednak minęło i od tamtego czasu uciekamy.
- Osią narracji o Zagładzie jest tożsamość narodowa. To, jak opowiadamy o Zagładzie, wynika z tego, jak myślimy o sobie jako Polakach. Narracja nacjonalistyczna jest bardzo silna, bo jest narracją grupową. Zawsze przekrzyczy zniuansowaną narrację indywidualną, która byłaby potrzebna do tego, żeby opowiadać o Zagładzie jako złożonym i wieloznacznym zjawisku.
- Stoimy przed następującym dylematem: z jednej strony nie chcemy umacniać tożsamości narodowej w takiej postaci, w jakiej ona funkcjonuje obecnie, ponieważ jest toksyczna. Jednak z drugiej strony musimy tą tożsamością operować, a więc dbać o nią, po to żeby ją przepracować. Nasze myślenie o Zagładzie domaga się domknięcia, po to by stało się czymś, z czym jesteśmy pogodzeni, a nie swego rodzaju otwartą raną. Tylko wtedy możliwa stanie się rzetelna rozmowa o Zagładzie.
- Rozwiązaniem byłoby stworzenie czegoś w rodzaju narodowej kontrkultury, czyli opowiedzenie całej naszej wspólnoty na nowo. Tu jednak dyskusja zawisła, ponieważ uczestnicy zgodnie przyznali, że nie wiedzą, jak taką opowieść przeprowadzić.
I tu wchodzi coś, co zaczęło mi świtać mniej więcej po pół godzinie dyskusji, a potem się umocniło, gdy sobie przypomniałem następującą anegdotę ze zbiorów własnych.
Otóż 15 lat temu, akurat gdy wrzała awantura o „Sąsiadów”, pracowałem dla czasopisma o grach komputerowych. W tamtych czasach było normą, że takie czasopisma miały konszachty z dystrybutorami i producentami gier, co w moim wypadku zaowocowało między innymi tym, że mi pismo załatwiło fuchę testera w zaprzyjaźnionym studiu growym.
Ze względu na wspomniane konszachty, snuliśmy w redakcji pewne marzenia o tym, jaką grę moglibyśmy do spółki z tym studiem zrobić. Chodził nam po głowie pomysł na grę o drugiej wojnie światowej. Chcieliśmy, żeby to się działo w Polsce i żeby opowiadało, z punktu widzenia konkretnego żołnierza, o przebiegu wojny właśnie tutaj, z całą lokalną specyfiką. Już fakt, że wydawało nam się to wtedy doskonałą ideą, świadczy moim zdaniem o tym, że temat wciąż domagał się przepracowania. Śmiem twierdzić, że wciąż się domaga.
Wszakże troszkę kolegom podpadłem. Kiedy wymienialiśmy pomysły na kluczowe zdarzenia z wojny, do których gra miałaby nawiązywać, zaproponowałem, mając w pamięci świeżą wtedy debatę nad Grossem, żeby był w grze także rozdział o pogromach. Choć koledzy nie byli jakoś specjalnie prawicowi, to się na to koszmarnie zjeżyli, tak wręcz instynktownie: koci grzbiet, wyszczerzone zęby, te sprawy. A dlaczego? Bo już mieli dosyć tego, że ktoś się na nich wyżywa. Ciągle ktoś ma coś za złe Polakom, czyli im też, a oni mają już tego wyżej uszu. Dla nich to było dosłownie tak, jakbym im powiedział, że ich rodzony dziadek spalił kogoś w stodole. Taka myśl jest, dodajmy, bardzo trudna do przełknięcia dla każdego wszędzie. Jedna z dzisiejszych mówczyń, która jest Niemką, opowiadała, że w Niemczech naziści to zwykle są jacyś inni Niemcy. Nie miewa się nazistów we własnej rodzinie, za to chętnie opowiada się o dziadku, który był zawsze przeciw. Jeszcze wrócę do tego, bo to jest ważny trop.
Żyjąc na co dzień z zaburzeniami lękowymi, rozpoznaję w reakcji moich kolegów mechanizm ucieczkowy. Moim zdaniem to jest klucz do rozwiązania, którego szukamy, dlatego że wszystko, co do tej pory zrobiliśmy w celu krzewienia prawdy o Zagładzie, również ten mechanizm uruchamia, i dlatego nie działa.
Jesteśmy narodem, który nienawidzi sam siebie. Stereotyp Polaka według Polaków to: cham, prostak, ciemniak, człowiek pazerny, krótkowzroczny, we władzy przesądu, nieżyczliwy, podły. Jedną kulkę zepsuje, a drugą zgubi. Jest w naszym autostereotypie tylko jedna ostoja jako-takiej samooceny, mianowicie ten nieszczęsny, mickiewiczowski i wspomniany zresztą na spotkaniu Chrystus Narodów. Jesteśmy ofiarą mrocznych sił, ale cierpienie tym wywołane uszlachetnia nas i nadaje sens naszemu istnieniu. Jesteśmy po to, żeby brać na siebie cudze ciężary.
Padła dziś myśl, że „Chrystus Narodów” pozostaje żywy, bo wciąż przywołują go politycy. Jest odwrotnie: politycy przywołują to, co wciąż jest żywe. A jest żywe, bo musi: to jedyny znany nam jako ogółowi sposób na to, żebyśmy pomyśleli o sobie, że jesteśmy w porządku. Nie mamy innego.
Zagłada odbiera nam go, ponieważ przez swoją bezprecedensową skalę, i w ogóle przez całą skrajność nazistowskiego terroru, stanowi w naszej historii jednoznaczny kres niewinności. Chrystusem możemy być tylko do 1940 roku, chyba że opowiemy swoją historię tak, jakby do Zagłady nie doszło, albo tak, jakby ona nas nie dotyczyła. Być może inny naród na naszym miejscu powiedziałby: w porządku, dużo złego stało się w trakcie wojny, ale naród weźmie to na siebie, bo ma inne fundamenty samooceny. My nie mamy, ponieważ nikt tak nie nienawidzi Polaków, jak Polacy.
Dlatego nie czytuje się w Polsce rzetelnych opracowań historycznych, które służą ściśle rozumianej prawdzie. Dlatego Gross stał się niemalże wrogiem publicznym, gdy podjął próbę przebicia się do głównego nurtu w sposób najbardziej polski z możliwych, to znaczy robiąc Polakom wyrzuty sumienia. I dlatego pierwszym odruchem obecnego rządu jest próba budowy narracji o Polakach jako narodzie Sprawiedliwych. Oni nie robią tego przez świadomą inspirację Moczarem. Tragiczną ironią naszej obecnej sytuacji jest to, że tym rządem nie kieruje antysemityzm czy antyukraińskość jako taka, a jedynie rozpaczliwa potrzeba podtrzymania tożsamości, które w sensie emocjonalnym jest równoważne walce o dalsze istnienie. Jeśli w imię przetrwania będą musieli wyruszyć na wojnę z całym światem, to wyruszą.
W tym tkwi za jednym zamachem klucz do nowej polskiej narracji wspólnotowej i do nowego, lepszego sposobu opowiadania o Zagładzie. Muszą mianowicie oba te procesy zostać podporządkowane odbudowie dobrego samopoczucia Polaków. Potrzebujemy nowych sposobów na mówienie o sobie, że jesteśmy w porządku. Wszystko, co mówimy o polskiej historii, w tym o Zagładzie, musi odtąd podlegać temu ograniczeniu. W szczególności możliwa jest rozmowa o sprawach przykrych, czyli o naszych winach i ułomnościach, pod warunkiem, że w każdej chwili odbiorca bądź uczestnik tej rozmowy będzie mógł wyjść z niej z twarzą.
Będzie to od nas wymagało odsunięcia się o krok od historii rozumianej jako nauka podlegająca pewnym rygorom. Prawda materialna, w tym także każdy jej dosłowny opis, nie dba o nasze samopoczucie, ponieważ po prostu jest jaka jest i nie ulega pobożnym życzeniom. Dlatego stoimy przed koniecznością sięgnięcia po prawdę wyrażoną w metaforze.
Czy możliwe jest wyrażenie pełni prawdy historycznej, w tym jej mrocznych stron, w taki sposób, by zachować emocjonalne bezpieczeństwo odbiorcy? Tak, ale nie dokona tego osoba o temperamencie polemicznym, lecz artystycznym. Podam uproszczony przykład opowieści, która spełnia zadane warunki. W imię przejrzystości nie silę się na oryginalność.
Wyobraźmy sobie mianowicie „Balladę o ostatnim sprawiedliwym”. Lato, las, pole, wioska, zachód słońca. Od strony miasta przychodzą wędrowcy. Nikt ich nie zna, ale wszyscy wiedzą, przed czym uciekają. Wędrowcy stukają od chaty do chaty i proszą: przenocujcie nas. Mietek i Zocha odsyłają ich precz. Jasiek i Gonia szczują ich psem. Maciej z Lilką chowają się pod pierzyną. I tak przez całą wieś.
Ale na końcu wsi mieszka Heniek nieudacznik, co ma tylko jedną kurę, i on ich wpuszcza. Macie tu, proszę, kromkę chleba, więcej nie mam, napijcie się bimbru, jutro pomyślimy.
Jutro jest za późno, bo bladym świtem przyjeżdżają zbrojni. Ktoś we wsi doniósł. Zbrojni w mundurach, ich hełmy jak czerepy, podchodzą do chaty Heńka i prują ze Schmeisserów. W środku nikogo nie ma. Myślą – gdzieś się schował. Wrzucają granat do studni, słyszą nieziemski wrzask, zadowoleni odjeżdżają. Ale w studni była tylko kura Heńka (przepraszam wegetarian), bo Heniek już hen, daleko, a wraz z nim podróżni. I nikt ich więcej we wsi nie widział.
Dlaczego taka ballada, jeżeli zostanie właściwie opowiedziana, ma szansę zadziałać? Ponieważ odbiorca utożsamia się z Heńkiem, czyli tym dziadkiem, który zawsze był przeciw. Gdyby to on, odbiorca, był tam, na miejscu Heńka, to zrobiłby to samo i też by był taki sprytny z tą kurą. Jednocześnie mamy w tej opowieści to, co chcemy wbić odbiorcy do głowy. Heniek był jeden, a reszta wsi nie pomogła. Ktoś doniósł. Nie wiemy, czy Heniek przeżył, a jedynie, że wybrnął z tej jednej sytuacji. Te fakty odbiorca przyjmuje jako własne, ponieważ zgrywają się ze stereotypem, w którym odbiorca został wychowany, a który każe mu nie spodziewać się po Polakach zbyt wiele. Ale przy tym odbiorca myśli: ja jestem taki, jak Heniek. Chronię to, co w nas najlepsze. Gdyby dziś też była taka wojna, to dziś byśmy pomogli.
Czy odbiorca nie oszukuje się tu aby troszeczkę? Oczywiście, że tak, a my mu jeszcze w tym pomagamy. Ale to się nam kalkuluje, bo odbiorca po pierwsze przyjął nasze fakty jako swoje, a po drugie w tym momencie już się nie broni, tylko aspiruje. I na przykład następnym razem, gdy podejmiemy temat uchodźców, odbiorca sobie przypomni: jestem taki jak Heniek, niech więc mój dom będzie tym ostatnim we wsi.