Inna polityka
Stara Polityka upomniała się o nową partię. Przyznam, że jestem nieco zaskoczony, bo dowcip o podatku od subwencji dla Razem wydał mi się właśnie tym: jednodniowym dowcipem, zwyczajną internetową złośliwością, tej samej klasy co zdjęcia z Leszkiem Millerem pod kroplówką. A jednak wydaje się, że temat się ciągnie. Nie zauważyłem, żeby był poruszany na poważnie gdziekolwiek poza środowiskami niszowymi, takimi jak Fronda czy Korwin, ale zauważyłem, że znajomi przejmują się tak, jakby wylądował na jedynce papierowej Wyborczej.
Na poziomie racjonalnym pomysł z podatkiem od subwencji jest pomysłem jak każdy inny. Dla samego ćwiczenia warto wymienić jego słabości; postaram się zrobić to zwięźle. Najrzadziej wymienianym, a moim zdaniem najciekawszym zastrzeżeniem jest to, że dofinansowanie partii politycznych w Polsce już teraz jest objęte odpowiednikiem silnej progresji podatkowej:
- za pierwsze 5% głosów partia dostaje 5,77zł rocznie za głos;
- za drugie 5% dostaje 4,61zł za głos, czyli o 20% mniej;
- za dziesięcioprocentowy przedział między 10% a 20% dostaje 4,04zł za głos, czyli o 30% mniej;
- za kolejne 10% (między 20 a 30) dostaje 2,31zł za głos, czyli o 60% mniej;
- wreszcie za każdy głos powyżej 30% poparcia dostaje 0,87zł, czyli o 85% mniej.
Nie widzę powodu, czemu Razem miałoby odmawiać udziału w mechanizmie, który działa zgodnie z filozofią Razem. Powiem więcej: partie polityczne w Polsce są (z drobnymi wyjątkami) wykluczone z prowadzenia działalności gospodarczej. Czy jest coś bardziej stereotypowo „socjalistycznego” niż kolektyw, któremu nie wolno zarabiać, więc utrzymuje się z zasiłku?
Mechanizm subwencji klasyfikuje Razem jako „małą” partię, mimo że mówimy o trzech milionach złotych rocznie. To dlatego, że Razem nie jest osobą fizyczną. Osoba fizyczna to dosłownie człowiek: głowa, tułów, dwie ręce, dwie nogi, plus-minus nieszczęśliwe wypadki. Pół miliona złotych na jednego człowieka to dużo – można sobie na przykład kupić mieszkanie za gotówkę i już do końca życia je mieć. Te same pół miliona dla instytucji (na przykład firmy) liczącej choćby tylko kilkanaście osób jest małą sumą. Kiedy w mojej poprzedniej pracy przedstawiciel pionu biznesowego przyszedł do głównego testera z propozycją budżetu wynoszącego pół miliona złotych, główny tester załamał ręce, ponieważ nie był w stanie za taką sumę pokryć rzetelnymi testami tak złożonego projektu, jaki wtedy mieliśmy na tapecie.
Trzecim ważnym zastrzeżeniem jest fakt, że podatki PIT i CIT płaci się od dochodów, czyli przychodów pomniejszonych o koszty. Subwencja jest przychodem, a wydanie jej na coś innego niż „cele statutowe” jest zabronione. Kiedy partia podejmie swoje cele, a więc wyprodukuje ekspertyzy, programy, postulaty, plakaty, ulotki, kampanie społeczne i co jeszcze, poniesie koszty. Podatek mogłaby zapłacić ewentualnie od tego, co jej zostanie, czyli od sumy niezbyt odległej od zera.
Ponieważ w sumie napisałem sporo, a Wy to przeczytaliście, może być dla nas wszystkich nieco szokującym, że właśnie troszkę zmarnowaliśmy czas. To znaczy nie do końca: być może ktoś z Was lub Waszych znajomych nie wiedział przynajmniej jednej z tych rzeczy. Opisując je bez ubliżania i, mam nadzieję, przystępnie, być może przyłożyłem się do czyjejś edukacji. Byłoby mi miło.
Marnowaniem czasu jest za to angażowanie się w polemikę z takimi źródłami jak Fronda. Przyczyną jest fakt, że każdy merytorycznie zaangażowany komentator jest w stanie poświęcić pięć sekund na przywołanie posiadanej wiedzy o podatkach i kolejne półtorej minuty na przeczytanie strony Wikipedii, na której przytoczone są stawki subwencji. Komentator zaangażowany racjonalnie w tym momencie dochodzi do wniosku, że nie warto się upierać, bo absurd pomysłu staje się dla niego oczywisty. Można się pośmiać, bo dowcipy są absurdalne z natury, ale to tyle.
Komentator, który się upiera, to ten, któremu nie przyszło do głowy, żeby uruchomić posiadaną wiedzę lub wykonać „research”. Nie znaczy to, że jest głupi, tylko że jego celem jest zaspokojenie potrzeb emocjonalnych. Będzie się powtarzał tak długo, jak będzie w zamian otrzymywał emocje, na których mu zależy. Przemawianie do niego językiem racjonalnym mija się z celem, ponieważ ów człowiek nie jest nastrojony na odbiór argumentów tego typu. Jego umysł jest gdzie indziej, daleko stąd.
Dyskusje, w których wszyscy uczestnicy są rozemocjonowani, są skazane na to, że nikt nikogo nie słucha, ponieważ żeby się z kimś zgodzić racjonalnie, trzeba najpierw zgodzić się emocjonalnie. Tymczasem emocje w takiej dyskusji każdy ma swoje, niezgodne z tym, co czują inne osoby. Równie dobrze jedna osoba mogłaby przemawiać w urdu, druga w suahili, a trzecia w keczua.
Stara Polityka przyzwyczaiła nas do tego, że koncentrujemy się na emocjach. Ktoś poczuł się lepszy, bo zwyzywał kogoś od „lewaków”. „Lewak” poczuł się dotknięty, ale nie pozostał dłużny i teraz jest z siebie bardzo zadowolony, bo skonstruował bardzo elokwentny docinek. Na to ten pierwszy nagrał na YouTube godzinną tyradę, dzięki której poczuł, że naprawdę napracował się w słusznej sprawie, zwłaszcza że dostał dwieście lubików od kumpli z prawicowego forum. „Lewak” w tym czasie dał swoim znajomym linka do oburzającej wypowiedzi – znajomi pooburzali się razem z nim i wzmocnili tym swoje poczucie więzi. Osoby postronne przyglądające się temu zjawisku też coś z tego miały, bo mogły pośmiać się z jednych i drugich, że głupi, że „ech, polityka” oraz „ech, Polska” i że pora wyjeżdżać. Dało im to chwilowe poczucie kontroli nad własnym losem: jesteśmy niezależni, nas te sprawy się nie imają, bo się nie angażujemy w nie.
Każda osoba wciągnięta w awanturę spędziła przy niej od kwadransa do kilku godzin i trzeba uczciwie przyznać, że w sumie dobrze się bawiła, w takim sensie, w jakim dobrze się bawią miłośnicy krwawych horrorów. Na pewno wszyscy poczuli się moralnymi zwycięzcami.
W tym leży wielka siła Starej Polityki, a jednocześnie jej największa słabość. Jej problem polega na tym, że nic nie zostało zrobione. Niezłomny szafarz etykiety „lewak” nie popchnął do przodu swojej sprawy. Człowiek nazwany „lewakiem” nie popchnął swojej. Postronni obserwatorzy nie tylko niczego nie załatwili, ale wręcz umocnili się w przekonaniu, że najlepiej niczego nigdy nie próbować załatwiać. Stara Polityka jest bardzo emocjonująca oraz bardzo bezproduktywna.
Na szczęście w tym właśnie kryje się szansa na zastąpienie jej czymś lepszym. Po pierwsze: kto bierze udział w tym mechanizmie, marnuje czas w porównaniu z tym, kto koncentruje się na załatwianiu konkretnej sprawy. Z dnia na dzień tego nie widać, ale przez cztery lata uzbiera się spory dystans.
Po drugie: zjawisko jest tym intensywniejsze, im chętniej zagrywka z jednej strony spotyka się z odpowiedzią z drugiej. Można więc zagłodzić debatę emocjonalną brakiem odpowiedzi. Warto przemawiać do postronnych obserwatorów, to znaczy do tych, który naprawdę nie wiedzą, jak działają subwencje i mogą niechcący dać się nabrać. Im jednak jest potrzebna komunikacja innego rodzaju: spokojna, zrozumiała, zwięzła.
Przyszłość Innej Polityki widzę więc w następujących narzędziach:
- felietony formatu 500 słów kierowane do osób postronnych, a nie do „przeciwników politycznych”;
- opracowania eksperckie dla zainteresowanych, pisane w trybie NPOV;
- przekazy audio-wizualne, takie jak infografiki, gry edukacyjne czy jednominutowe filmiki przedstawiające jedną konkretną ideę, nastawione na wirusowość (a więc: pozytywne emocje, życzliwy dowcip, zabawne skojarzenie, autoironiczny wygłup i tym podobne);
- bardzo szybkie generowanie prostych, krótkich, racjonalnych kontr na „wrogie” memy, w ustandaryzowanej formie, z myślą o tym, żeby ludzie je przeklejali zamiast pisać własne (nawyk przeklejania wymaga rozpowszechnienia);
- dużo zimnej krwi – dbamy o to, by nie zaspokajać potrzeb emocjonalnych „przeciwnika”, a zamiast tego skupiamy się na mówieniu do postronnych obserwatorów;
(Jak widać ja się na polityka nie nadaję, bo moje wpisy są trzy razy za długie i komu by się chciało tyle czytać).
republikacja z: facebook.com/jzwesolowski/posts/551933874987953