Strach
Omawiając zjawiska o dużej rozpiętości, takie jak zastraszenie, trzeba uważać na proporcje. Choćbyśmy się nawet bardzo starali, nie przeliczymy groźby docinków ze strony źle wychowanego sąsiada na groźbę śmierci z rąk mordercy. Skala jednego czynu nie przystaje do drugiego.
Być może dlatego tak łatwo uchylić się od odpowiedzialności za podsycanie strachu. Na jednej szali kładziemy strach gwałtowny, szokujący, podany w jednej dużej dawce, a na drugiej strach ciągły, uwierający, podzielony na malutkie porcje dodawane trzy razy dziennie do każdych wiadomości. Tworzymy w ten sposób iluzję, że rozmieniamy poważny problem na takie, które w porównaniu z nim wydają się nieskończenie małe.
Mamy więc strach płynący z gwałtownych gestów, takich jak zamach, w którym umiera jedna, dwie, dziesięć czy sto osób. Te jednostkowe zdarzenia zapadają w pamięć, skłaniają do rozmów i do wyrażania emocji, lecz jednocześnie mają łatwe do ustalenia początki i końce. Teraz coś jest, a już za chwilę – było, przepadło, zdarzyło się, trudno. Jako istoty racjonalne, w obliczu gwałtownego strachu szukamy środków zaradczych, opisujemy przyczyny, poprawiamy procedury i wdrażamy strategie. Równocześnie jako istoty emocjonalne angażujemy się w leczniczy mechanizm przeżywania: wyrażamy smutek również po to, by się od niego uwolnić.
Mamy też strach płynący z ciągłej presji. Szantaż emocjonalny. Konfrontacje werbalne. Czystki na stanowiskach. Inwigilacja i zbieranie haków. Wybiórcze stosowanie wyroków sądowych. Arogancja urzędnicza. Stronnicze decyzje prokuratury. Nękanie przez policję. Niepokojące czyny nieznanych sprawców, których z niejasnych przyczyn nie dosięga sprawiedliwość. Wszystko to zanurzone w nieprzerwanym potoku oskarżeń, pomówień, teorii spiskowych, spekulacji i obelg. Próby racjonalnej odpowiedzi na tę presję są skazane na klęskę, ponieważ bodźców przybywa szybciej niż możemy na nie reagować. Szukając właściwych emocji odkrywamy, że zamyka się wokół nas pułapka, a narzędzi zastraszenia przybywa. Jeszcze wczoraj mogliśmy robić, co nam się podobało, a już jutro rozważamy po dwakroć każdą decyzję. Gotujemy się w tym sosie bez przerwy i nie ma przed nim ucieczki, bo ją także się piętnuje. Kto się nie boi, ten zostaje okrzyknięty zdrajcą.
Strach gwałtowny ma początek i koniec, a więc jasną przyczynowość. Na ogół jesteśmy w stanie dociec jego źródeł. Czasami zabiera to rok lub więcej, jak w przypadku katastrof lotniczych, jednak sposoby radzenia sobie są znane i wiarygodne.
Strach ciągły wkrada się krok po kroku, podstępem. Proponuje się go nam jako lekarstwo gorsze od choroby, obiecując, że kto będzie się bał stale, nie będzie musiał bać się gwałtownie. Częstym prowodyrem jest prasa, która na naszym strachu zarabia. Ostatecznym beneficjentem okazuje się autorytarna władza, która nasz strach podsyca, a jednocześnie umywa od niego ręce.
Wbrew intuicji, strach gwałtowny jest niegroźny. Mamy wszystko, czego potrzebujemy, by się z nim uporać. Było, minęło, trudno. Jutro pójdzie nam lepiej.
Strach ciągły pożera nas pomału. Odbiera zdolność do racjonalnego działania, czyni bezradnymi, zdaje na łaskę silniejszych. Był, jest i będzie. Odbiera nam nasze jutro.
Mając wybór między życiem w Paryżu, Brukseli, czy Madrycie, w których czasami coś wybucha, a życiem w dusznej atmosferze umiarkowanego, lecz ciągłego strachu, właściwej takim krajom jak Rosja, Turcja, Węgry, a być może niedługo także Polska, bez wahania wybrałbym pierwszą możliwość.
Nie mam tego wyboru, podobnie jak większość z Was. Jestem uwikłany w relacje międzyludzkie, których utraty nie powetowałby mi nowy komfort życia.
Dlatego tym bardziej odmawiam uległości wobec strachu. Nie zamierzam się bać ani zamachowców, ani uchodźców, ani faszystów, ani cudzoziemców, ani Polaków, zarówno tych z opozycji, jak i – zwłaszcza! – tych z rządu. Jeżeli będą mnie straszyć, zrobię to samo, co robię już teraz: dam datek na uchodźców, pójdę na demonstrację, napiszę o tym artykuł, zagłosuję.
Łagodzenie skutków gestów gwałtownych możemy z czystym sumieniem powierzać specjalistom: lekarzom, strażakom, policji, śledczym. Za to leczenie strachu ciągłego wymaga udziału nas wszystkich, a więc również mojego. Mogę sprawić przynajmniej tyle, że wszelkie formy presji będą zatrzymywały się na mnie, ponieważ nie będę przekazywał ich dalej. Nie będę udostępniał niesprawdzonych informacji, konfrontacyjnych wypowiedzi ani wezwań do natychmiastowego działania opartych na mylących, bo szczególnych przypadkach. Nie będę wyrażał własnych negatywnych emocji tam, gdzie nie służy to naszemu wspólnemu leczeniu.
Wiem, że nie będę w tym wszystkim osamotniony, ani nawet szczególnie aktywny, bo są w tym kraju ludzie dużo bardziej zdeterminowani ode mnie. Niemniej chciałbym mieć w tej sprawie z jednej strony własny udział, a z drugiej – jeszcze więcej wspólników.
Jeżeli są ludzie, którzy naprawdę widzą w strachu ciągłym przeciwwagę dla strachu gwałtownego – proszę bardzo. Niech wobec naszej odmowy poważą się na gesty gwałtowne. Niech obnażą swe prawdziwe oblicza sprawców, po to byśmy mogli ich wskazać, a następnie poprawić procedury i wdrożyć strategie. Jeżeli jednak ich recepta jest fałszywa – a nie waham się stwierdzić, że jest – to niech się, z łaski swojej, odczepią. Konsekwentnie odmawiajmy im przywileju ingerencji w nasze życie.
republikacja z: facebook.com/jzwesolowski/posts/612658252248848