Demonstracja 18 marca 2018
Na demonstrację Warszawskiego Strajku Kobiet pod siedzibą Archidiecezji Warszawskiej przyszło ostatecznie około 600 osób. Zgromadzenie zgłoszono w trybie uproszczonym, czyli z zakazem wstępu na jezdnię i wynikły z tego utarczki słowne między policją a demonstrującymi, którzy nie mieścili się na wąskim i rozgrzebanym chodniku.
Irytacja była wyczuwalna. Demonstracje Strajku Kobiet często tracą na tym, że organizatorki przychodzą z dużym zapasem zaangażowania, któremu dają wyraz od pierwszej sekundy, przez co nie trafiają do publiczności, która przychodzi nie tak rozemocjonowana i trochę nie umie się w całej tej ekspresji odnaleźć. Dzisiaj myślałem, że będzie podobnie, ale wątpliwości miałem tylko do chwili, gdy po raz pierwszy ktoś podał hasło do skandowania. Okazało się, że dotąd ludzie nie reagowali, np. oklaskami, bo słuchali uważnie i czekali na sygnał.
Później przestali czekać. Były momenty, gdy okrzyki zaczynały się nie przy mikrofonie, tylko w tłumie. Najciekawsze zdarzenie nastąpiło już po rozwiązaniu zgromadzenia, gdy ludzie (w tym ja) zaczęli się rozchodzić, lecz nagle zza pleców dobiegły mnie okrzyki. Podbiegłem z powrotem, by zobaczyć co się dzieje, zaniepokojony tym, że policja przestawiła swoje samochody tak, by przegrodzić ulicę. Okazało się, że ci demonstranci, którzy jeszcze byli na miejscu, zajęli jeden pas jezdni i przystąpili do zatykania flag w gniazdach na bramie archidiecezji. Flagi były dwie: tęczowa i czarna. Rozległo się hasło: „sport! zdrowie! homoseksualizm!”.
Oj, nasłuchali się dzisiaj biskupi. Ale w sumie im się należy, na dowód czego mówczynie przytoczyły szereg współczesnych i historycznych wypowiedzi, których mizogiński charakter nie budzi wątpliwości. Swoją drogą, czy wiedzieliście, że jeśli policzyć praktykujących katolików, za główne kryterium przyjmując regularne uczęszczanie do kościoła, to jest ich w Polsce tylko 23%? Zaostrzenie ustawy aborcyjnej popiera jeszcze mniej ludzi, bo tylko 9% (a może nawet mniej, bo w sondażach są wahania). Kościół po prostu nie ma mandatu do tego, by domagać się takich zmian w prawie.
Przewinęły się na marginesie dwa wątki solidarnościowe. Padła wzmianka, że ofiarami Kościoła padają również osoby niewierzące i należące do innych wyznań, na przykład muzułmanki, które przecież w Polsce też (jeszcze) żyją, a już mają ciężkie życie z powodu nastrojów rasistowskich. Wspomniano również o tym, że wśród kobiet, których Kościół, zdaniem mówczyń, nienawidzi, są siostry zakonne, którym nie płaci się za ich pracę. To z kolei jest aluzja do postulatów pracowniczych.
Zachodzi tutaj ciekawe, choć może na razie mało intensywne zjawisko: prawa kobiet są na tyle głównonurtową kwestią, że na przykład Wyborcza nie ma problemu z tym, żeby relacjonować związane z nimi wystąpienia. W tych wystąpieniach pojawiają się wątki w prasie głównonurtowej bardzo nielubiane, na przykład właśnie związkowe. Mówienie o takich rzeczach stopniowo staje się normalne. Ruchy oddolne odzyskały już z rąk prawicy symbolikę narodową (na przykład dziś bez żenady śpiewano parafrazę Roty), a teraz wpraszają się do debat ekonomicznych. I bardzo dobrze, bo liberalna opozycja w tej chwili po prostu nie istnieje.
Warszawski Strajk Kobiet lubi w swoich hasłach trochę się przechwalać: ten rząd obalą kobiety, nie zadzieraj z Polką wściekłą i tak dalej, a krzyczy to na przykład 20 osób na czele 1000-osobowego pochodu (więcej nie, bo słowa takie jak „wściekłą” są bardzo trudne do wymówienia w rytmie). Nie powinno nam jednak umykać, że: na te demonstracje przychodzą osoby w różnym wieku i różnej płci; że przychodzi generalnie o rząd wielkości więcej osób, niż by się należało spodziewać po analogicznej demonstracji za poprzedniej kadencji Sejmu; że działaczki kobiece angażują się w sprawy inne niż prawa kobiet, wplatają je w swoje przemówienia, pojawiają się na cudzych demonstracjach; że w rezultacie różne organizacje stawiają się na wydarzeniach Strajkowych.
Formacja, która wcześniej czy później zmiecie PiS, nie będzie Strajkiem Kobiet, ani nawet (prawdopodobnie) organizacją stricte „kobiecą”, ale wypłynie właśnie gdzieś z tego feministyczno-tęczowo-lewicowego nurtu. I będzie to bardzo romantyczna sprawiedliwość wobec wszystkich, którzy przez ostatnie 20 lat uciskali tych ludzi pod hasłem „tematu zastępczego”.